wtorek, 30 sierpnia 2011

Ostatnia baśń Scheherazady

Szal Scheherazade powstał co prawda w poprzednim roku, ale dopiero niedawno zebrałam się do mojego pierwszego w życiu blokowania i oto jest: ukończony, ulubiony, ciepły i delikatny, ażurowy, szmaragdowy...

Powstał z włóczki Jaggerspun Zephyr 50% Silk & 50% Merino Lace, kolor szmaragdowej, ciemnej zieleni, druty Knit Pro nr 3,25mm. Na całość poszły niecałe 2 motki, w 1 motku jest ok. 630 yds = 573cm / ok. 56g.
Wzór nie był jakiś mocno skomplikowany, trzeba było jednak uważać i przerabiać dokładnie wg schematu. Zdarzały mi się też prucia, ponieważ chciałam go zrobić tak, żeby w widzianym wzorze nic nie zgrzytało, a najmniejszy błąd, np. brak narzutu, byłby bardzo widoczny, ponieważ to właśnie narzuty kształtują całość arabskiego wzoru.

Ciekawym powstawania szala polecam opisy jego początków: Początki baśni z 1001 nocy oraz połówki: Baśń kolejna Scheherazady.

Inspiracją powstania wzoru była postać ostatniej z żon sułtana Szachrijar, który zdradzony przez swoją poprzednią żonę postanawia po nocy poślubnej, o wschodzie słońca, zabijać swoje kolejne małżonki.. Szeherezada zgadza się zostać kolejną żoną, wiedząc, że w ich pierwszą noc zostanie zabita. W noc poślubną zaczyna opowiadać baśń, którą przerywa w najciekawszym momencie, zauważając wschodzące słońce. Sułtan, ciekawy zakończenia baśni, daruje jej tej nocy życie. Następnej nocy Szeherezada kończy pierwszą baśń i zaczyna następną, kończąc ją w najciekawszym momencie i znowu małżonek ciekaw dalszego ciągu daruje jej życie tej nocy, i kolejnej, i kolejnej... Po 1001 baśniach sułtan zakochuje się w swojej małżonce i postanawia pozostawić ją przy życiu. Jako ciekawostkę wyczytaną w Wikipedii dodam, że Szeherezada w ciągu ok. 1095 dni (ok. 3 lata) urodziła sułtanowi trzech synów :), o czym zdradza końcowy fragment książki "Baśnie z tysiąca i jednej nocy".

Szal Scheherazade




sobota, 20 sierpnia 2011

Drugie wakacje

Uwielbiam spotkania z osobami z którymi można rozmawiać na różne tematy do późnej nocy i które mają rozmaite pasje robótkowe, o których można namiętnie gadać przez całe następne dwa dni i noce.. Tak się właśnie cudownie złożyło, że spotkałyśmy się we cztery w pięknym zakątku, gdzie rosną brzozy, rano jest chłodna rosa na trawie, wieczorami cykają świerszcze i tną komary :)

Z dala od dróg, gdzie nie słychać szumu silników samochodowych miałam okazję odpocząć i zrelaksować się twórczo przy ażurowym szalu na drutach oraz pobyć z fantastycznymi dziewczynami: Aploch, Madziulą i Yenulką. Dziewczyny robią tak piękne rzeczy, że często odrywałam się od swoich robótek i podziwiałam Golden Pavilion Agi oraz jej hardanger, wieniec kwiatowy Wreath of All Seasons Madziuli oraz zajączki Hasen-Ei Ani. Moimi robótkami były dwa szale ażurowe, z czego jeden Haruha scarf został spruty, bo przy takim kolorowaniu włóczki jaką miałam, w ogóle nie było widać wzoru. Zaczęłam więc bardzo prosty szal Easy Lace Stole. Nie wiem, czy go skończę, bo jak znajdę coś bardziej pasującego do tej ręcznie farbowanej, cienkiej wełenki i bardziej porywającego, to raczej się nie będę wahać ;)
Mam też nadzieję, że 'zaraziłam' dziewczyny robótkami na drutach i powstanie wiele pięknych prac w ich wykonaniu!

Prześliczny widok z tarasu
skąd obserwowałyśmy otaczającą nas Naturę dziergając i gadając, a czasami milknąc by dać dojść do głosu ptakom śpiewającym.
Czasem tym ptakom pomagałyśmy razem z grającycm cichutko Zakopower..

A takie piękne brzózki zaglądają do kuchni
widać też przyozdobione okno zazdrostką zrobioną na szydełku przez mamę Ani.

Z nogami wyciągniętymi na tarasie, z pięknym widokiem na brzozy
robótki robią się same :) Tutaj robię szal Easy Lace z urugwajskiej,
ręcznie farbowanej cieniowanej wełenki merinos.

Były bakłażany faszerowane z sosem jogurtowo-szczypiorkowym w wykonane pod przewodnictwem Yenulki. 
Pyszne tak bardzo,że nie doczekały się zdjęć, ale za to nasze brzuchy były nam wdzięczne :)
Był też kociołek pełen jedzonka dla głodomorów, który Aploch mistrzowsko
przyprawiła, a ja mistrzowsko przypaliłam na tymże ognisku.
Wszystko, łącznie z przypieczonymi kawałeczkami zostało wydłubane i pożarte..

Skrót wydarzeń: robótkujemy...
Raz tylko, jedna taka chciała mnie siekierką, ale byłam dzielna i się nie dałam!

Tu niestety tylko we trzy, bo Yenulka i mama Ani
już nas miały dość i sobie pojechały...

Dziewczyny, dziękuję za spotkanie!

wtorek, 16 sierpnia 2011

Notatki z Zakopanego część 4

Dzień 6 sobota
Dzisiaj kurs na Gubałówkę. Po wczorajszej wycieczce wolimy coś bardzo spokojnego, więc dzisiaj będzie spokojnie: spacery po Zakopanem i relaks w aquaparku. Do Tatralandii w końcu się nie wybraliśmy, bo tam pada codziennie, a baseny i większość atrakcji są pod gołym niebem.

W Zakopanem też oczywiście pada, ale na pytanie czy rezygnujemy z Gubałówki i dzisiaj tylko siedzimy w bąbelkach i saunach odpowiedź brzmiała 'NIE!'. Zdaje się, że tyle o tym miejscu naopowiadałam, że ciekawość wzrosła do granic wytrzymałości, więc idziemy :)

Przedarliśmy się przez Krupówki, które jako bardzo centralne i spacerowe miejsce turystów Zakopanego, jak zwykle były bardzo zatłoczone. Dla nas to jednak najkrótsza droga, bo na końcu tej uliczki jest podziemne przejście i kierując się między straganami wypełnionymi po brzegi najróżniejszymi typami oscypków, doszliśmy do stacji kolejki linowo-torowej. Kupiliśmy bilet w dwie strony i przeszliśmy do wagonu. Wagony są duże i oszklone więc wspaniale widać, jak mocno pada deszcz. Szkoda, bo znowu nie będzie pięknej panoramy. Jedzie się dość szybko, z prędkością około 35km/h i już jesteśmy na górze, na wysokości około 1120m npm. Miejsce widokowe znajduje się po prawej stronie kolejki. Pierwsze, co rzuca się w oczy to ogromna tablica z panoramą Tatr i opisem, która góra jaką ma nazwę i gdzie stoi :) Potem próbujemy to wszystko obejrzeć w rzeczywistości.. nieco zamglonej. Najlepiej widać Zakopane w dole i malutkie domki.

Gubałówka - widok na Zakopane, gór w zasadzie nie widać...
 
Z Gubałówki można przejść na Butorowy Wierch i tam zjechać kolejką krzesełkową do Kościeliska, ale w mokre dni to żadna przyjemność, więc pochodziliśmy tylko wzdłuż trasy pomiędzy stoiskami z kapciami i widokówkami. Zaopatrzyłam się w dwie widokówki z ładną panoramą Tatr, bo to u mnie najczęściej spotykana, pamiątkowa rzecz, przywożona do domu. Nie żadne tam poduszki z napisami, misiaki, figurki czy inne durnostojki, tylko najładniejsza widokówka, zrobione własnoręcznie zdjęcia, jakiś lokalny przysmak i wrażenia - to są rzeczy, które zabieram w drogę powrotną. Nasyciliśmy się jeszcze raz panoramą Zakopanego, zjechaliśmy w dół tą samą kolejką i postanowiliśmy zjeść deser.

Zapachniały nam po drodze gorące gofry z bitą śmietaną. Potem jeszcze bardziej gorące i ogromne pączki! Jak one pachniały i jak na nas patrzyły! Nie można się oprzeć, tym bardziej, że gorące pączki robione domowym sposobem to jest to coś, co  tygryski lubią najbardziej :)) Po deserze czas na odpoczynek, najlepiej leżący. Uf...

Myśląc już trochę o drodze powrotnej, bo wyjazd już w poniedziałek, zauważyłam na Krupówkach stanowisko góralki sprzedającej oscypki, wyglądające nieco inaczej, niż większość: stolik, na stoliku biały, ręcznie robiony obrusik, a na nim poukładane równo oscypki. Obok stoi starsza pani o ogorzałej twarzy i mocno opalonych dłoniach, a na głowie ma zawiązaną tradycyjną, bardzo kolorową chustkę w kwiatowe wzory. Podeszłam do kobieciny pogadać i zrobić zakupy, już na drogę. Mowa góralska jest taka specyficzna, miło się rozmawiało, trochę się pośmiałyśmy.. Stałam się bogatsza o trzy duże oscypki z mleka mieszanego, owczo-krowiego oraz koziego.

Zakopane, Krupówki 
Tak na Krupówkach najczęściej sprzedają oscypki
ale to nie jest stanowisko tej góralki w chuście

Czas obiadowy spędziliśmy w Owczarni, ale tym razem zamówiliśmy inne dania, niż ostatnio: szaszłyk z barana i schab po cygańsku. Ehem.. a mama mi zawsze powtarzała: baranina jest twardym mięsem i faktycznie - potwierdzam, nigdy więcej baraniny, tym bardziej, że na szaszłyku była, oprócz cebuli, jakaś tłusta słonina. To ja już smaczniejsze szaszłyki robię sama w domu.. i duuużo tańsze. Najsmaczniejszą częścią tego obiadu były opiekane ziemniaki, które robią genialnie oraz grzaniec korzenny, który świetnie rozgrzał nie tylko cieleśnie, ale również i humorystycznie.

Wieczorem wybraliśmy się do aquaparku. Najbardziej wszystkim podobała się krótka, ale spadzista, żółta zjeżdżalnia, po której ze śmiechem i mocnym pluskiem zjeżdżali i dorośli i dzieciaki. Zjeżdżalnie, baseny, jacuzzi, sauny, prysznice z programami, sauna zimowa, gdzie należy się natrzeć lodem lub ochłodzić się w sposób nieco bardziej tradycyjny, chlustając na siebie zimną wodą z ogromnego, drewnianego wiadra ;) Lubię to :)

Dzień 7 niedziela
Ostatni dzień postanowiliśmy spędzić wędrując Doliną na Bystrej, na Polanę Kalatówki. Po dotarciu do Kuźnic podjechaliśmy zaprzęgiem konnym pod dolną stację kolejki na Kasprowy Wierch, a potem kamienistą drogą zaczęliśmy wędrować w górę. Padający deszcz już nam w ogóle nie przeszkadzał we wchodzeniu, może trochę przy robieniu zdjęć, bo kapało na obiektyw.. Po wejściu na Polanę Kalatówki na początku widać stok dla narciarzy, obok jest Hotel górski PTTK Kalatówki, a za hotelem rozciąga się widok na Dolinę Kasprową i na Kasprowy Wierch. Na Kalatówkach istniał pierwszy w polskich Tatrach ośrodek narciarski i odbyły się tu pierwsze w Tatrach zawody narciarskie. W Hotelu, w części restauracyjnej można pooglądać ustawione na sztorc stare narty, zupełnie inne od dzisiaj używanych!

Kalatówki - widok na trasę narciarską

Kalatówki - widok na Kasprowy Wierch
widać wagonik, pośrednią stację i trochę końcowej..

Polana Kalatówki - widok spod hotelu

Powrót tą samą drogą, jakoś nie mieliśmy chęci na dalsze mokre wędrówki tego dnia mimo, że prowadzi stąd na pewno ciekawa trasa na Kondratową Polanę, a z Kuźnic można spróbować wejść na Kasprowy Wierch, co szczerze polecam, ale raczej w suchą pogodę. Nieziemskie widoki gwarantowane!

Wieczorem pakowanie, bo jutro wyjazd z samego rana. Ogólnie: fajnie było, byłoby jeszcze lepiej, gdyby tyle nie padało... ale, jak to mówią starzy górale: "Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma!" :)

czwartek, 4 sierpnia 2011

Notatki z Zakopanego część 3

Dzień 5, piątek
Niestety dzisiaj od rana pada, sprawdzamy pogodę w Liptovskym Mikulasie, bo za górami może jest inaczej, ale tam też pada, więc rezygnujemy z wycieczki do aquaparku - Tatralandii. Dzisiejszego dnia postanawiamy dojść do Morskiego Oka. To nic, że jest deszcz.. przecież nie będziemy siedzieć w kwaterze i czekać na słońce, bo jak się nie pokaże, to nic nie zobaczymy, nic nie przeżyjemy... Mamy nadzieję, że mokra pogoda odstraszy trochę ludzi znad Morskiego Oka, bo podobno to najbardziej oblegany szlak w Tatrach. Zabieramy ze sobą kanapki z oscypkiem, snikersa, po butelce wody do picia, płaszcze foliowe, suche buty i w drogę!

Na przystanku busów koło PKS, kierowca pierwszego busa zachęca wszystkich wokół krzycząc 'Morskie Oczko, Morskie Oczko, zaraz odjazd!', pytam czy dzisiaj da się dojechać, a na odpowiedź, że bez problemów, pakujemy się do środka. Do Palenicy Białczańskiej, czyli do miejsca, gdzie można jak najbliżej dojechać samochodem, jest około 24km. Droga ciekawa, bo zdarzają się serpentyny i mocne zakręty. W Palenicy Białczańskiej jest parking dla busów i samochodów prywatnych, po wejściu na teren parku narodowego można wynająć 'tramwaj' konny, który zawiezie prawie do celu. Jesteśmy ambitni, bo chcemy podejść pieszo do Wodogrzmotów Mickiewicza i zajrzeć do schroniska w połowie naszej drogi, a stamtąd podjechać w górę zaprzęgiem, bo trasa w większej części wydaje się mało widokowa, idzie się asfaltową drogą, cały czas pod górkę, wśród lasu.

Droga do Morskiego Oka - Potok Waksmundzki

Droga do Morskiego Oka - Dolina Białki
w deszczu i we mgle

Droga do Morskiego Oka - Dolina Białki
tramwaj konny wypełniony krasnoludkami


Oczywiście pada, ale niezrażeni idziemy razem pod górę, z innymi. Wszyscy ubrani w kolorowe płaszcze przeciwdeszczowe, co wygląda na gromadę kolorowych krasnoludków. Idziemy Doliną Białki, z boku cały czas szumi potok. Co jakiś czas wyprzedza nas 'tramwaj' konny wypchany po brzegi krasnoludkami... Po godzinie docieramy do Wodogrzmotów Mickiewicza, wielkiego wodospadu, którego huk słychać już z daleka. Wodospad składa się z wielu mniejszych kaskad, pośrodku których jest most. Przechodzimy mostem, w dole kotłuje się woda, spadająca na większe i mniejsze głazy, ale całości wodospadu nie da się ująć w obiektywie aparatu, więc musimy zadowolić się fragmentami. Z tablicy informacyjnej przeczytałam, że z kamiennego mostu widać tylko jedną z trzech kaskad - Wodogrzmot Pośredni, pozostałe są widoczne z innych szlaków. Chociaż już ten fragment robi wrażenie, a co dopiero całość.. ale szum wody jest faktycznie głośny!

Droga do Morskiego Oka - Wodogrzmoty Mickiewicza
to tylko mały fragment wodospadu, całości nie dało się ująć w obiektywie

Swoją drogą, to ludzie mają fantazję, zaczęłam się już wcześniej zastanawiać, dlaczego nazwa jest związana z Mickiewiczem, który tu zdaje się, nawet nigdy nie był.. ale widocznie wśród ludzi nadających nazwę był ogromny wielbiciel wieszcza, bo nazwa upamiętnia sprowadzenie prochów wieszcza na Wawel, w 1891 roku. Dziwne połączenie faktów, ale nazwisko pozostało w nazwie wodospadu do dzisiaj.

Za Wodogrzmotami Mickiewicza idziemy jeszcze kawałek i przy informacji turystycznej robimy przerwę na snikersa, który mając w sobie słodycz, czekoladę i orzechy wspaniale doładowuje energetycznie dodatkowo poprawiając humory :) Z tego miejsca rozciągał się zadziwiający widok: w dole, w dolinie było pełno połamanych drzew, leżały dosłownie jak zapałki.. czyżby lawina? Wyglądało na jakiś kataklizm.

W drodze do Morskiego Oka
widok z góry na trasę w kierunku Schroniska w Roztoce,
potem szliśmy dołem, środkiem tych połamańców

Idziemy dalej, a ponieważ mamy dużo energii postanawiamy zejść do Schroniska PTTK w Roztoce. Okazuje się, że droga prowadzi wzdłuż tych połamanych drzew, jest nieco przerażająco, bo cały czas pada deszcz, jest mokro i ślisko, wszędzie wystają drewniane kikuty oraz ogromne korzenie drzew, powyrywane i powalone na bok.

Droga do Schroniska w Roztoce

Ścieżka na szczęście jest oczyszczona i można przejść, jest cicho, szumi tylko woda w potoku z oddali, kapie deszcz, po bokach futurystyczny krajobraz, a w runie czarne jagody.. spróbowałam jednej, ale była kwaśna. Tak sobie pomyślałam, że gdyby pojawił się niedźwiadek, to nawet nie byłoby się gdzie schować... klapiąc mokrymi już butami dotarliśmy do schroniska, a tam tak ciepło i przytulnie! Na głowę nie pada, schabowego robią świetnego, dostaliśmy ogromną porcję, kwaśnica pyszna. Miło, ciepło i cicho. W kącie spał jakiś zmęczony drogą turysta opierając się o ogromny plecak, cicho rozmawiały starsze od nas, trzy panie popijające gorącą herbatę, z wynajmowanych pokoi zeszła dziewczyna i poprosiła o wrzątek, dwie dziewczyny obok zajadały się naleśnikami na słodko. Dobrze, że wśród gór, pośród kapryśnej pogody są takie ostoje spokoju, ciepła i bezpieczeństwa. Po dłuższym wypoczynku, najedzeni i ogrzani, przybijamy pieczątkę schroniska na pamiątkę i ruszamy przed siebie.

W Schronisku PTTK w Roztoce
ciepło, przytulnie i bezpiecznie

Wracamy połamanym lasem na główną drogę. Mieliśmy stąd ruszyć powozem konnym, ale żadnego nie ma do dyspozycji, więc idziemy pieszo dalej. W końcu, już zmęczeni, docieramy do miejsca, gdzie kończą swą jazdę końskie powozy, stąd już dla wszystkich pozostaje tylko piesza wędrówka. Po drodze zmienia się krajobraz, z wysokich drzew las zamienia się w niższe i rzadsze, pojawiają się kosodrzewiny. Nagle pojawia się Schronisko PTTK przy Morskim Oku, a tuż przed nim wyłania się... westchnęliśmy z zachwytu, bo Morskie Oko naprawdę robi wrażenie, zwłaszcza po długiej wędrówce! Niesamowity widok! Nie wiadomo czym się sycić, czy piękną barwą wody granatowo-ciemnoszmaragdową czy otulającymi to "oczko" górami spowitymi mgłą i deszczem. Wizyta w tym schronisku nie była długa, wolałam być na zewnątrz, wpatrywać się we wszystko wokół i próbując ochronić przed deszczem obiektyw zrobić chociaż jedno normalniejsze zdjęcie.

 Schronisko PTTK przy Morskim Oku
już za chwilę, już za momencik, już trochę widać..
 
Morskie Oko


Wracamy, chociaż ja bym tu mogła pobyć cały dzień, ale jest już prawie godzina 18.. z zapałem podchodzimy do postoju pojazdów konnych, których tak dużo kręciło się przez cały dzień, a tu nic nie ma! Żadnego, chociażby jednego malutkiego. Poczekaliśmy ze 20 minut, ale nikt nie przyjechał, widocznie już o tej porze nie jeżdżą. Nie było nam za wesoło, mówiąc wprost, byliśmy nieco wkurzeni, bo teraz musieliśmy zmęczeni, mokrzy, w mokrych butach i spodniach maszerować w dół, przez jakieś 2 godziny. Na szczęście już nie padało. Jakoś zeszliśmy, rozmawiając na różne tematy, żeby było milej i czas szybciej zleciał. Obawiałam się, że jeśli już końmi nie wożą, to może i busów już nie ma do Zakopanego, ale na szczęście był. Uf. Wycieczka trwała cały dzień, a ja chciałabym tu jeszcze kiedyś wrócić, ale już przy słonecznej pogodzie. Widok Morskiego Oka jest wart wielu powrotów.

Zobacz naszą wędrówkę na SmartRunnerze.

środa, 3 sierpnia 2011

Notatki z Zakopanego część 2

Dzień 3, środa
Dzień po pierwszej wyprawie w góry i jakoś nieskoro od razu wyruszyć na następną. Z trzech powodów: po pierwsze - nadal pada, po drugie, nawet nie wiedziałam, że mam tyle mięśni.., a po trzecie - trzeba dosuszyć ubrania i buty.  A ja myślałam, że wzięcie ze sobą suszarki do włosów to fanaberia, a to jedna z najpotrzebniejszych rzeczy ;), zwłaszcza, gdy zamówione trzy tygodnie przed wyjazdem, drugie spodnie sportowe nie dotarły do mnie z powodów znanych chyba jedynie temu bucefałowi z allegro...

Ten mokry dzień postanowiliśmy spędzić na przekór: w wodzie, w Aquaparku w Zakopanem. Niestety na ten genialny pomysł wpadli chyba wszyscy turyści i wszystkie kolonie w okolicach, ale udało się i popływać, i pogrzać w saunach, i pozjeżdżać na zjeżdżalniach.. Uwielbiam aquaparki, chociaż sauny zdecydowanie bardziej cudowniejsze są w Druskiennikach, na Litwie. Będąc w temacie aquaparków, planujemy jeden dzień przeznaczyć na wyjazd do Tatralandii w Słowacji, gdzie jest całe miasteczko wodne, tyle, że pod gołym niebem, więc przydałaby się słoneczna pogoda.. Internetowa pogoda pokazuje, że może w piątek będzie słońce w Liptovskym Mikulasie.

Zakopane - Krupówki
tu jest wszystko...

Zakopane - Krupówki
tu jest wszystko, ale najwięcej jest ludzi :)

Po mokrych atrakcjach czas na wypełnienie brzucha. Na Krupówkach jest wszystko: poduszki, kapcie, oscypki, lody, sklepy sportowe i eleganckie, kina, symulatory, sauny... jest też dużo knajp do wyboru do koloru. My zawitaliśmy do Owczarni - knajpy z grającą kapelą góralską, długimi drewnianymi stołami i ławami, kelnerki i kelnerzy obsługują gości w tradycyjnych strojach ludowych, jest swojsko, wesoło i pysznie. Polecam wzmocnionego wiśniówką grzańca korzennego, języczki drobiowe, schab po góralsku z serem i opiekane ziemniaki. Bardzo pyszne!

Po spacerze, wieczorem wstąpiliśmy do cukierni Samanta i naprawdę, ich deser lodowo-bananowy z bitą śmietaną o nazwie Bananowy Song pobił wszystkie desery, które dotychczas jadłam! Jest niesamowity i polecam spróbować, jeśli tylko nadarzy się taka okazja!

Dzień 4, czwartek
Podczas rozmów około śniadaniowych ze współmieszkańcami, dowiedziałam się, że idą dzisiaj nad Morskie Oko. Ponieważ to największe jezioro w Tartach było również w naszych planach, postanowiliśmy, że dzisiaj tam właśnie wyruszymy. Tym bardziej, że właśnie zaczęło prześwitywać zza chmur słońce! Dowiedzieliśmy się przy okazji, że najłatwiej dostać się tam busem, który odjeżdża albo spod PKS albo spod Gubałówki. Tym razem zaopatrzyliśmy się w prowiant: kanapki i Snikersy i nie zapomnieliśmy go, wzięliśmy też lepsze płaszcze przeciwdeszczowe, w które, z racji pogody, wczoraj się zaopatrzyliśmy. Te, które wzięłam z domu, z cienkiej foli zwyczajnie się porwały po pierwszym dniu.. Mieliśmy też suche buty, więc hulaj dusza, idziemy w trasę.

Dotarliśmy pod Gubałówkę, kierowca busa, gdy zapytaliśmy o Morskie Oko kręcił głową mówiąc, że tam się dzisiaj nie da dojechać, bo pod sam koniec jest 4 kilometrowy korek i wszyscy stoją.. ale właśnie zaraz odjeżdża busik do Doliny Kościeliskiej i dalej do Chochołowskiej, więc jak mamy ochotę.. Już wspominałam, że od nastu lat czekałam na dokończenie wyprawy Doliną Kościeliską, więc to przecież oczywiste, że już za moment jechaliśmy w zupełnie drugą stronę, niż na początku zamierzaliśmy. Dojazd do Kościeliskiej nie trwał długo, to zaledwie 9km, wejście na teren Tatrzańskiego Parku Narodowego i idziemy! Co prawda trochę zaczął siąpić deszcz, ale nie na tyle, żeby się przebierać nieprzemakalnie, z cukru przecież nie jesteśmy. Przez całą trasę towarzyszy nam szum Kościeliskiego Potoku, który malowniczo wije się to z prawej, to z lewej strony. Początek trasy jest dość monotonny, idzie się po prostu ubitą drogą, ale im dalej, tym widoki są coraz piękniejsze.

Dolina Kościeliska - Kościeliski Potok

Dolina Kościeliska - podejście do Jaskini Mroźnej

Po około 35 minutach drogi schodzimy z głównej trasy w bok, obejrzeć jedną z wielu jaskiń doliny. Jaskinia Mroźna jest jedyną oświetloną, pozostałe udostępnione turystom, zwiedza się z własnymi latarkami, których nie mieliśmy. Jaskinia jest długa na 571m i wewnątrz temperatura trzyma się na stałym poziomie 6 stopni w skali Celsjusza. Aby tam wejść należy do niej dojść, pod górę dość stromym podejściem, ale jakoś niezbyt męczącym, zwłaszcza po tej zaprawie, którą mieliśmy pierwszego dnia. W jaskini idzie się czasem jakby skosem, czasem w kucki, gdy strop jest nisko. Da się przejść, naprawdę nie jest to ciężkie i kolana są suche :) Żywych stworzeń w jaskini nie widziałam, oprócz turystów oczywiście, natomiast w jaskiniach zawsze czuję się nieco dziwnie, wiedząc, że wokół wszystko jest z kamienia i tony kamieni nad głową.. W Jaskini Mroźnej po skałach powolutku sączy się woda, gdzieniegdzie widać małe stalaktyty i stalagmity, ale raczej bardzo skromnie, jest też malutkie jeziorko.. tu nie da się zabłądzić, jest jedna droga prowadząca do wyjścia, wzdłuż której ciągną się kable z oświetleniem. Wychodzi się inną drogą, skąd jest śliczny widok w dół, obok strome skały i zejście po schodkach. Na dole kontynuujemy wędrówkę wzdłuż szumiącego potoku.

Dolina Kościeliska - Jaskinia Mroźna

 Dolina Kościeliska - Jaskinia Mroźna - skośna ściana

Dolina Kościeliska - zejście z Jaskini Mroźnej

Każda trasa w Tatrach jest dobrze przygotowana, szlaki są oznaczone odpowiednimi kolorami, które wcale nie oznaczają stopnia trudności, podział jest bardziej na trasę główną (szlak czerwony), trasę łączącą dwa inne szlaki lub krótki szlak dojściowy (szlak czarny), szlak niebieski to szlak dla długodystansowców, szlaki oznaczone kolorem zielonym i żółtym to szlaki krótkie, łączące lub dojściowe do jakiegoś ładnego miejsca. Szlaków nie oznacza się kilometrami, a czasami dojścia. W naszym przypadku czas dojścia był dłuższy, bo często stawaliśmy, bawiąc się w fotoreporterów, pogoda również nie pomagała..
Co jakiś czas, zazwyczaj przy przecięciu się szlaków, stoją na trasie toi-toie, czasem chałupy-bary z gorącą herbatą, grzańcem, szarlotką, ew. czymś bardziej pożywnym i gorącym. Ja na szlakach najbardziej lubię zaglądać do schronisk, gdzie czlowiek czuje się od razu jak w domu, jest ciepło, można odpocząć, wypić coś gorącego lub zjeść. W każdym schronisku jest pieczątka, którą można sobie odbić na np. przewodniku na pamiątkę. oczywiście zdobycie pieczątki to obowiązkowy punkt pobytu w schronisku!

Słonce dawno przestało się już pokazywać, widoczność niezbyt dobra, ale skały było widać i te bliższe i nieco dalsze. Docieramy do jednej z polan, Polany Pisanej, gdzie są ławeczki do odpoczynku, punkt czerpania wody pitnej oraz piękne widoki. Wokół pasma gór, przed górami łąki pełne kwiatów. Prześlicznie! Po krótkim odpoczynku i zachwytami, idziemy dalej, a dalej jest jeszcze piękniej!

Dolina Kościeliska - Polana Pisana

Dolina Kościeliska - wąwóz


Zachwyciły mnie zwłaszcza wysokie, prawie pionowe skały tuż nad potokiem. Oddalone niedaleko siebie skały tworzą malowniczy wąwóz, którego dnem płynie potok, a my maszerujemy rozglądając się wokół. Spod skał zauważyłam wypływającą wodę, na którą można długo patrzeć stojąc na kamiennym mostku. Ten wąwóz, to jest z piękniejszych miejsc Doliny Kościeliskiej. Idąc dalej docieramy do schroniska PTTK na Hali Ornak, otoczonego górami. Odpoczywamy, ładujemy się energetycznie kanapkami, przybijamy pieczątkę schroniska i ruszamy w drogę powrotną, która jest równie ciekawa, ponieważ oglądamy wszystko z drugiej strony trasy i często widać szczegóły, których nie widziało się idąc w tę stronę. W drodze powrotnej towarzyszy nam deszcz i mamy już przemoknięte buty i spodnie...