poniedziałek, 23 czerwca 2014

Dzień Publicznego Dziergania 2014

Jestem strasznie do tyłu ze wszystkim, ale niedługo będę miała więcej czasu.. Chciałam tylko napomknąć o fajnej akcji, jaką jest Międzynarodowy Publiczny Dzień Dziergania, który również w tym roku świętowałam ze swoimi znajomymi w centrum Białegostoku :) 

Dzień ten promuje rękodzieło, niekoniecznie tylko prace na drutach, chociaż te są chyba najbardziej wygodne podczas publicznych spotkań. Promuje też to, żeby ludzie nie wstydzili się swoich pasji i dzielili się nimi z innymi. Podobało mi się, że podczas naszego spotkania ludzie podchodzili do nas i pytali, co takiego robimy, albo zaglądali nieśmiało przez ramię i uśmiechali się :)

Pogoda niezbyt dopasowała, bo było dość zimno i gorąca herbata z pomarańczami, maliną i goździkami cieszyła się niesłabnącym wzięciem.. Ale spotkanie nasze wspominam bardzo ciepło :))

A oto, co od jakiegoś czasu próbuję udziergać w bardzo rzadkich, wolnych chwilach:


Będzie z tego komin na jesień/zimę - pewnie akurat zdążę ;) - robiony metodą Entrelac z włóczki Delight Drops nr 09 w kolorach turkus, fiolet ciemny, zieleń i granat. Fajny będzie?

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Zamojszczyzna: Zamość miasto renesansowe

Zamość zwany Perłą Północy, Padwą Wschodu i Miastem Arkad, prawdopodobnie jako jedyne miasto w Rzeczypospolitej został zbudowany z inicjatywy Jana Zamoyskiego od podstaw, bez uprzedniej zabudowy, na całkowicie nowym terenie. Miałam ostatnio okazję przejść się jego ulicami...

Zamość, stara Brama Lwowska

Oglądanie Zamościa zaczęliśmy od przejścia starą Bramą Lwowską do nadszańca, części fortyfikacji otaczającej centrum Zamościa, a dokładniej od bastionu VII. Fortyfikacje powstały na przełomie XVI i XVII wieku na zlecenie Jana Zamoyskiego. Budowa fortecy związana była z założeniem miasta. Zarówno fortyfikacje, jak i miasto zostały zaprojektowane przez włoskiego architekta Bernardo Morando, o którym przewodnik wspominał prawie na każdym rogu ulicy.. Morando miał tu jednak faktycznie swój ogromny wkład, bo nie dość, że zdecydował o lokalizacji Zamościa, dzięki czemu miasto leżało na skrzyżowaniu dwóch ważnych szlaków handlowych, to jeszcze opracował plany budowy i zbudował najważniejsze budynki miasta: bramy, pałac, kolegiatę, śliczny ratusz, arsenał, fortyfikacje obronne itd. Jan Zamoyski oczywiście wszystko to finansował. Niegdysiejsze ;) bogactwo niektórych osób nieco obezwładnia - weź sobie i zbuduj teraz całe miasto..

Zamość, bastion VII
Idąc więc od ulicy Partyzantów (zobacz mapę starego miasta na Wikipedii) przez starą Bramę Lwowską skierowaliśmy się w stronę fortyfikacji, budynku z czerwonej cegły. Cała twierdza po różnych przebudowach uzyskała ostatecznie kształt siedmioboku z 7 bastionami na narożach. Do dzisiaj pozostał tylko bastion VII. Wewnątrz obejrzeliśmy kilka dział, ćwierćkartaunę, pięknie zdobioną półkartaunę, stroje żołnierskie i nadszaniec, czyli wysoki wał wewnątrz dzieła fortyfikacyjnego sypany do wglądu na przedpole oraz do ustawiania dział. Pomiędzy półkolistymi przejściami, wewnątrz znajdują się stoiska handlowe, co może nieco gasić wyobraźnię niektórych turystów chcących 'zobaczyć' siebie jako obrońców w walce z Kozakami lub wojskami szwedzkimi w XVII w.. ;)

Przeszliśmy się następnie ulicą Grodzką przy której stoi dom Marka Grechuty, z upamiętniającą ten fakt wielką tablicą informacyjną. Warto wejść w bramę i zajrzeć na tyły budynku. Zachwyciło mnie to niewielkie, niezwykle klimatyczne podwórko pięknie wkomponowane pomiędzy budynki, zielone, z ławeczkami do odpoczynku, latarenkami, gruchającymi gołębiami i atmosferą przytulności. To właśnie to miejsce sprawiło, że polubiłam Zamość i poczułam jego atmosferę.

Zamość, podwórko na tyłach domu Grechuty i "dzikie wino" :)

"Bo w mym domu rośnie pnącze,
okno z drzwiami mi się plącze,
bo w mym domu dzikie wino,
kto je tutaj siał?
"
 (fragm. "W dzikie wino zaplątani")

Do Rynku Wielkiego już niedaleko.. tutaj pojawia się duży plac otoczony malowniczymi, niedużymi kamienicami. Uwagę zwracają zwłaszcza bogato zdobione kamienice ormiańskie, stojące na prawo od ratusza. Są przepiękne i nie mogłam oderwać wzroku od ozdobionych płaskorzeźb, fryzów, ornamentów oraz attyk (górnych elementów budynku w postaci ścianek, balustrad lub wieżyczek osłaniających dach i pełniących funkcje przeciwpożarowe). Na rynku głównym budynkiem jest bardzo paradny ratusz z charakterystycznymi szerokimi, wachlarzowymi schodami i 52-metrową wieżą zegarową.

Zamość, kamieniczki ormiańskie
Zielona to kamienica Wilczkowska, powstała dla rodziny Wilczków. Bogato ozdobiona fryzami (pasami ozdobnymi) i płaskorzeźbami z dwóch stron z przodu i z boku, muszelkami, herbem, świętymi i aniołkami.
Ciemnożółta to kamienica Rudomiczowska, najmniej zdobiona, ale wyróżnia się od innych najwyższymi attykami.
Czerwona - kamienica Pod Aniołem, Pod Lwami lub Bartoszewiczów. Bogato ozdobiona płaskorzeźbami smoka i lwów, postacią Archanioła Gabriela i głowami aniołków oraz ozdobami roślinnymi.

Zamość, kamieniczki ormiańskie
Niebieska kamienica ma nazwę Pod Małżeństwem lub Szafirowa. Ma dwa pasy fryzu z orientalnymi zdobieniami, górny roślinny taki "na bogato". Jedna nazwa wzięła się od koloru budynku, druga od dwóch postaci kobiety i mężczyzny, rzeźb umieszczonych pomiędzy oknami drugiego piętra.

Zamość, kamieniczka ormiańska
Kamienica Pod Madonną lub Sołtanowska z połowy XVII wieku, zbudowana na miejscu drewnianej. Różnokolorowe dekoracje oraz płaskorzeźba z Madonną z dzieciątkiem depczącą smoka, na górze widać nisze zakończone muszelkami.
Przepiękna, jednak chyba często zasłaniana przez różne sceny i reklamy, które również stały, gdy tam byłam i trudno było zrobić zdjęcie..

Zamość, ratusz ze słynnymi wachlarzowymi schodami

Z rynku, wzdłuż ormiańskich kamienic skierowaliśmy się na ul. Bazyliańską i Pereca i docieramy do synagogi. Jest to najlepiej zachowana późnorenesansowa synagoga w Polsce z XVII wieku. Murowany budynek synagogi wzniesiono na planie kwadratu, w stylu późnego renesansu. Po dobudowaniu babińców, czyli części synagogi przeznaczonej dla kobiet, plan przybrał formę prostokąta. Podczas II wojny światowej Niemcy urządzili tu warsztaty stolarskie, potem była tu Biblioteka Miejska. Synagoga jest częściowo odrestaurowana i mieści się tu muzeum. Mnie zachwyciły śliczne okratowania okien babińca, a uwagę zwracają też grzebieniaste attyki (to na górze budynku ;)) osłaniające dach.

Zamość, synagoga - widok z boku, akurat na babiniec. Z boku widać nieodremontowaną część.

Zamość, synagoga - przepiękne okratowanie okien babińca

Idąc dalej ul. Pereca doszliśmy do Rynku Solnego, który leży niedaleko Wielkiego Rynku i na którym handlowano kiedyś solą sprowadzaną z Rusi i Wieliczki. Ładnie tu wyglądają kamienice z podcieniami, czyli z przejściami wzdłuż ścian zakończonych na całej długości filarami, pod którymi teraz chodzą przechodnie, a kiedyś stawiano kramiki. Gdzieś tutaj jest też wejście do podziemnej trasy turystycznej, otwartej od 2011 r. 
Do podziemi nie schodzę, natomiast idę wzdłuż ulicy Solnej i wchodzę do Parku Miejskiego, obok małej niebieskiej fontanny i budynku o nazwie 'Kropla mleka'. Nazwa ta, jak potem wyjaśnia przewodnik, wywodzi się od tego, że przed wojną w urządzonej w tym budynku przychodni wydawano mleko dla chorych dzieci. 

Przechodząc przez zadbany park zatrzymujemy się na chwilę przy starej Bramie Lubelskiej, którą zamurowano swego czasu, żeby nikt, oprócz ówczesnego króla Polski Stefana Batorego tamtędy potem nie przeszedł. Brama Lubelska sprawia wrażenie dziwnie osadzonej w części muru, zabudowanej od dołu, pośrodku zaś jest fragment mostu. Zdjęcia niestety nie zrobiłam... tak samo, jak pałacu Zamoyskich, który stoi niedaleko Katedry Zmartwychwstania Pańskiego i św. Tomasza Apostoła. Pałac sprawia wrażenie nieco zaniedbanego i dawno nie odnawianego. Okazuje się, że był to jeden z pierwszych budynków, jaki zaczęto budować w mieście, a po późniejszych wielu przebudowach dzisiaj nie wygląda zbyt okazale. Na bliższe poznanie nie było już czasu, zajrzeliśmy jeszcze tylko do katedry i przeszliśmy Rynkiem Wodnym i ulicą Żeromskiego aż do starej Bramy Lwowskiej kończąc poznawanie Zamościa.

Zamość, ulica Grodzka, która idąc od bastionu VII do zamku, przecina całe Stare Miasto
stając się jego "kręgosłupem". Głową jest pałac na końcu tej uliczki - widać fragment białego budynku.
Przed pałacem stoi pomnik Jana Zamoyskiego.

Miasto pozostawiło w mojej pamięci bardzo pozytywne wrażenie, widać, że stare budynki są odnawiane, albo ich odnawianie jest w planach. To nieduże miasto, ale ma potencjał. Chętnie tu jeszcze kiedyś wrócę przejść się niespiesznie urokliwymi uliczkami, zajrzeć i odpocząć na jednym z klimatycznych podwórek. I w południe posłuchać zamoyskiego hymnu na Wielkim Rynku..

piątek, 6 czerwca 2014

Czas na wyprawę: Karlova Studanka i karczma w Rejviz

Wracając spod Pradziada zahaczyliśmy o śliczną, czeską miejscowość uzdrowiskową o nazwie Karlova Studánka, leżącą na wschodnim zboczu Pradziada. Miejscowość ta charakteryzuje się najczystszym powietrzem w Europie Środkowej. Jest to piękne miejsce do wypoczynku, nabrania sił i podreperowania zdrowia. Kiedyś była tu osada górnicza, w której wydobywano rudy żelaza, teraz przyjeżdżają tu osoby z problemami górnych dróg oddechowych, po leczeniu onkologicznym, z nadciśnieniem i problemami ze stawami.

Karlova Studánka, jeden z ośrodków uzdrowiska
Słuchając przewodnika przespacerowaliśmy się powoli po tym uzdrowisku, a zaczęliśmy od podziwiania sztucznie utworzonego wodospadu, zasilanego wodą z Białej Opawy, zbierającego również wodę ze zboczy i drobnych źródeł. Może i został wytworzony rękoma ludzkimi, ale wygląda malowniczo, woda spadając kaskadami nawilża powietrze wokół, szum wody działa kojąco.. mówiłam już, że uwielbiam wodospady? Nie? To mówię teraz :) Uwielbiam je!

Karlova Studánka, wodospad
Przeszliśmy obok szumiącego wodospadu parkiem, wzdłuż domów uzdrowiskowych, potoku i dotarliśmy do pijalni wody. Mały budynek, po czesku: Pitny Pavilon, do którego można wejść i napić się węglanowej wody mineralnej typu wodorowęglanowo-wapiennego z wysoką zawartością kwasu krzemowego i żelaza. Dla mnie woda smakowała, i co dziwniejsze, była jakby naturalnie, bardzo lekko gazowana. Nabrałam jej do butelki na drogę. Po drodze widziałam piękny budynek, w którym mieści się uzdrowiskowa pływalnia. Na zewnątrz wygląda jak drewniana 'chata', natomiast w środku było bardzo ekskluzywnie i nowocześnie. Karlova Studánka zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie!

Karlova Studánka, pitny pavilon po czesku, a po polsku pijalnia wody,
bardzo klimatyczny budyneczek

Karlova Studánka, pomiędzy domkami uzdrowiska
piękne otoczenie, spokój, cisza i wspaniałe, czyste powietrze.

Karlova Studánka. W tym pięknym budynku jest basen, można pójść na kąpiele zdrowotne, masaże,
proponowany jest cały system wellness, czyli usług związanych z dobrym zdrowiem, poprawą samopoczucia, aktywnością fizyczną. Jest też restauracja :)

Wracając do naszego hotelu zajrzeliśmy jeszcze do Rejviz, miejscowości w której jest osiemnastowieczna karczma. Gospoda posiada izbę, w której zachowało się wiele rzeźbionych elementów wystroju dawnej karczmy. Charakterystyczne tu są rzeźbione oparcia krzeseł. Na pomysł rzeźbionych krzeseł wpadło na początku XX w. dwóch braci, właścicieli karczmy. Otóż każdy stale przychodzący do karczmy gość miał swoje krzesło z własną, karykaturalną podobizną na oparciu. Jeżeli przychodził do karczmy to zawsze miał prawo do siedzenia na swoim krześle. Oparcia krzeseł są zabawne, niemniej bardzo sympatyczne. Podobno świetnie odwzorowywały nie tylko wygląd, ale również charakter danej osoby! Dzisiaj karczma również oferuje posiłki. Mogliśmy coś zjeść i wypić siedząc na rzeźbionych krzesłach, ponieważ właściciel gospody kontynuuje tradycję i tworzone są nowe krzesła :) Polecam w tej knajpie zamówić gorące maliny z bitą śmietaną. Pyszne!

Karczma w Rejviz

Karczma w Rejviz

Karczma w Rejviz

środa, 4 czerwca 2014

Czas na wyprawę: Wejście na Pradziada

Kolejny dzień i nowa przygoda :) Tym razem zdobywam jeden ze szczytów...

Następnego dnia naszym celem było wejście na górę Pradziad. Góra Pradziad to najwyższy szczyt o wysokości 1492 m n.p.m. w paśmie górskim Wysokiego Jasionika, najwyższy szczyt Śląska Czeskiego i całego Górnego Śląska, najwyższa góra Moraw, a zarazem najwyższy szczyt Sudetów Wschodnich oraz szósty w całym paśmie Sudetów. Długa lista 'naj' i robi wrażenie :)

Trochę obawialiśmy się tego podejścia, ponieważ inną grupę, która wchodziła na Pradziada wczoraj, złapała niezła śnieżyca. Pomimo tego wszyscy wczoraj weszli i zeszli (trójkami, tak było ślisko..) okazało się że nie jest tak źle, ponieważ wszyscy z tamtej wycieczki wrócili bardzo zadowoleni i uśmiechnięci! Bogatsza w ich doświadczenie ubrałam się w podkoszulkę, bluzkę, polar cienki, polar gruby, wiatrówkę i w zanadrzu miałam jeszcze płaszcz przeciwdeszczowy.. na nogach oczywiście grubsze jeansy i buty trekkingowe.. może to nie był najbardziej profesjonalny strój, ale poczułam się w miarę odpowiednio ubrana ;) jak na możliwości w danej chwili...

Ruszyliśmy busem z naszego hotelu w kierunku Pradziada, który znajduje się po czeskiej stronie gór. W planach mieliśmy podjechać do miejscowości Karlova Studanka i z parkingu przy Ovczarni mieliśmy iść pieszo, jednak przewodnik ze względu na jako-taką pogodę zmienił zdanie i podjechaliśmy aż pod schronisko Barborkę. Za Karlovą Studanką w stronę Barborki jedzie się w dość specyficzny sposób, ponieważ jest tam ruch wahadłowy (czes. kivadlo). Pod górę jedzie się o pełnej godzinie, natomiast w połowie godziny następuje zmiana i przez kolejne pół godziny zjeżdża się z góry. Jeśli się nie zdąży, to się czeka aż godzinę na swoją kolej! Wjazd trwa jakieś 20 minut, więc tak naprawdę ma się tylko około 10 pierwszych minut na wjazd...

Podjeżdżając w górę zauważyliśmy głęboko wbite na poboczu drewniane drągi, wysokie na jakieś ok. 2 i pół do trzech metrów. Okazało się, że są one bardzo pomocne zimą przy znajdowaniu drogi. Gdy spadnie śnieg i nic nie widać, to po tych drągach odśnieżarka wie, gdzie jest droga :)

Podjechaliśmy dość burżujsko pod schronisko Barborka (na wysokość 1320 m n.p.m.) i stamtąd pieszo, bardzo ekskluzywną, asfaltową drogą zaczęliśmy wędrówkę pod górę. Pogoda była o tyle dobra, że nie padało, ale też nie było słońca... Widoczność kiepska, a im wyżej wspinaliśmy się, tym większa była mgła i w rezultacie widać było tylko tyle, co w promieniu około 30-50 metrów. Żałowałam trochę, bo okolica, jak się potem okazało na zdjęciach, jest przecudna! Szliśmy więc drogą w górę, na poboczu leżało coraz więcej brył lodu, po bokach majaczyły we mgle na początku drzewa lasu świerkowego, potem coraz więcej krzewów, niskich jałowców i kosodrzewin. Było cicho, spokojnie, przed nami przetaczała się śmietankowa mgła. Dosłownie było widać, jak się przesuwa. Ogromną zaletą było niesamowicie czyste powietrze, malutkim minusem natomiast ogromna wilgoć, która osiadała na włosach i ubraniu drobnymi kropelkami wody..
Schronisko Barborka

Pierwszy etap trasy, niedużo śnieżnych kul, na poboczu śniegu nie ma.. jeszcze :)
Na trasie, drogowskaz - do przejścia jeszcze jeden kilometr pod górę
śnieżne kule coraz większe
Już po pierwszych kilkudziesięciu krokach było mi za gorąco :) Poubierana jak na ciężką zimę, zaczęłam zdejmować wierzchnie okrycia i rozpinać się myśląc sobie, że chyba jednak przesadziłam... ale nie na długo! Ponieważ jak wiadomo, im wyżej się wchodzi, tym robi się chłodniej, tu też ta reguła zadziałała, a jeszcze w pewnym momencie zaczęło porządnie wiać i przestawiać mgłę.. dobrze, że nie nas ;) W każdym bądź razie po jakichś 2 kilometrach pod górę stwierdziłam otulając się i zaciągając kaptur, że absolutnie nie przesadziłam, tylko doskonale się przygotowałam na tę wędrówkę :)

Coraz więcej śniegu leży po bokach i śmietankowa mgła :)
jest też coraz zimniej i bardziej wietrznie
Schronisko Pradziad na szczycie...  jak się potem okazało na zdjęciach przy ładnej pogodzie,
nad kopułą jest wysoka wieża telewizyjna o wysokości 145,5 m, której w ogóle nie było widać...
Już na szczycie, a tu rzut okiem za siebie. Okazuje się, że przyszliśmy znikąd ;)
Po prawej figurka Pradziada witającego przybyłych pod schronisko.
Zanim się obejrzałam okazało się że jestem tuż przed schroniskiem na szczycie. W samą porę, bo wiało już nieźle.. Koniec trasy zauważyłam wtedy, gdy stanęłam nos w nos z rzeźbą Pradziada :) Z tą różnicą, że ja byłam bardziej 'okutana' w ubrania ;))) Schronisko było ledwo widoczne zza mgły, która była tu bardzo gęsta, i o ile na zewnątrz było wietrznie, bardzo mglisto i wilgotno, to po wejściu do środka poczułam się, jakbym weszła do domu - ciepło, sucho, spokojnie i  bardzo przyjemnie :D Uwielbiam schroniska! Sercem każdego schroniska jest miejsce, gdzie można usiąść w cieple, zjeść i wypić coś ciepłego, dlatego też od razu pierwsze kroki skierowaliśmy do restauracji, gdzie za pożyczone korony czeskie kupiliśmy gorącą herbatę na dwuosobową spółkę ;) W takich przypadkach dobrze jest jednak mieć nieco drobnych w kieszeni w lokalnej walucie lub dobrych znajomych z takimi drobnymi ;))
Siedząc przy ogromnym, parującym kubku odpoczywaliśmy i słuchaliśmy przedniej kapeli, która wesoło grała w jednym z kątów restauracji, skocznie okraszając muzykę czeskimi przyśpiewkami. Grali naprawdę świetnie, sami się przy tym nieźle bawili i zebrali niezłe oklaski od rozgrzanych przyjazną atmosferą gości schroniska.

Pokrzepieni gorącą herbatą oraz odpoczynkiem zaczęliśmy się zbierać do wyjścia. Zejście na dół trwało dużo krócej niż wejście, i te 3 km drogi szybko minęły. Na dole w schronisku Barborka czekał na nas obiad: gorące, chrupiące frytki, zapiekany ser oraz grzane wino :)

W trasie

Niedaleko schroniska Barborka.

Niedaleko schroniska Barborka.

... A na Pradziada muszę jeszcze kiedyś wejść, ale już przy lepszej pogodzie tak, żeby wszystko obejrzeć po drodze! Zwłaszcza spadające kaskady wody na Szlaku Doliny Wodospadów..