niedziela, 7 października 2012

Zrobić jakieś kolczyki

Odkąd zaczęłam dawno temu pasjonować się robieniem biżuterii zdarza się, że znajomi przynoszą mi coś do naprawy, do przerobienia lub dorobienia. Bywa więc, że czasem obok skomplikowanych form biżuteryjnych, zajmujących niekiedy dobrych kilka dni pracy wypada zrobić coś niedużego i prościutkiego.

Nie tak dawno poproszono mnie o dorobienie kolczyków do naszyjnika. Problem jest zazwyczaj taki, że do mocnego w formie naszyjnika nie nosi się kolczyków, a jeśli już, to jakieś bardzo delikatne. Tym razem nie musiałam do tego przekonywać, ponieważ dano mi w sumie wolną rękę. Dostałam naszyjnik złożony z wielu sznurów drobnych koralików, zebranych na końcu i spiętych zapięciem. "O tu można odczepić sznurek jeden, lub dwa i z tego zrobić jakieś kolczyki, ja wierzę, że będzie dobrze" :)

Wiara zamawiającej była chyba bardzo głęboka, ale stwierdziłam, że spróbuję..

... bo malarz wyobraźni rysował mi już zwisające do dołu płatki kwiatu...

I wyszło mi tak:
Kwiaty Koralu
koraliki szklane, elementy posrebrzane, srebro

wtorek, 2 października 2012

Uroki życia w Bretanii

"Nie będę Francuzem (choćbym nie wiem jak się starał)" Marka Greenside traktuję jako książkę podróżniczą, jednak bardzo dobrze pasowałaby również jako opowieść o jednej z przygód z życia autora. Amerykanin Mark Greenside nieco z oporami przed niewygodami, wyruszył ze swoją dziewczyną na wakacje do Francji, do małej miejscowości w Bretanii. Miłość do dziewczyny nie przetrwała wakacji, natomiast autor, zafascynowany życiem Francuzów i odmiennością ich zachowań w porównaniu do Amerykanów, bardzo spontanicznie i nieoczekiwanie postanowił kupić we Francji dom.


Nie znając w ogóle języka, z wielkim dowcipem opisuje swoje zmagania z zakupem domu, kontaktami z fachowcami od remontów i napraw, pomoc znajomych francuskich przyjaciół, zadziwiająco proste i dość zabawne wizyty w banku i u pomocnego notariusza. Autor w niezwykły sposób opisuje zderzenie świata USA i Francji, oraz drobiazgowe niuanse zachowań Francuzów. Pod tym względem książka mnie zachwyciła, bo ukazuje to, co trudno jest uchwycić podczas kilkudniowego pobytu we Francji, to widzi się i czuje podczas codziennych kontaktów z ludźmi pełnymi chęci pomocy, wrażliwości, pewnej niefrasobliwości i poczucia bezpieczeństwa. Mark Greenside stawia na szali zachowywanie się Amerykanów i niestety wychodzą oni mocno na minus. 

Bardzo podoba mi się ta książka. Daje pewne wyobrażenie osoby patrzącej z zewnątrz na społeczność francuską, bardzo przychylne, do czego w ogromnej mierze przyczynili się ludzie, z którymi autor próbował się w jakikolwiek sposób porozumieć. Troszkę drażniła mnie nieporadność autora, początkowe amerykańskie zadufanie, dość egoistyczne i nastawione na walkę z ludźmi i systemem. Okazało się jednak, że dobrze jest ludziom zaufać, uspokoić emocje i nie być tak mocno nastawionym na atak. Autor się zmienia, zmienia się jego podejście do wielu spraw, cieszy się małymi sprawami, dosłownie jak dziecko, co jest ogromnie sympatyczne. Jak sam przyznaje, ma teraz dwie miłości życia, dwa miejsca, dwa domy, między którymi podróżuje i z każdego czerpie wszystko co najlepsze, a co - dowiecie się, gdy tylko weźmiecie książkę do ręki i zaczniecie czytać...