wtorek, 16 sierpnia 2011

Notatki z Zakopanego część 4

Dzień 6 sobota
Dzisiaj kurs na Gubałówkę. Po wczorajszej wycieczce wolimy coś bardzo spokojnego, więc dzisiaj będzie spokojnie: spacery po Zakopanem i relaks w aquaparku. Do Tatralandii w końcu się nie wybraliśmy, bo tam pada codziennie, a baseny i większość atrakcji są pod gołym niebem.

W Zakopanem też oczywiście pada, ale na pytanie czy rezygnujemy z Gubałówki i dzisiaj tylko siedzimy w bąbelkach i saunach odpowiedź brzmiała 'NIE!'. Zdaje się, że tyle o tym miejscu naopowiadałam, że ciekawość wzrosła do granic wytrzymałości, więc idziemy :)

Przedarliśmy się przez Krupówki, które jako bardzo centralne i spacerowe miejsce turystów Zakopanego, jak zwykle były bardzo zatłoczone. Dla nas to jednak najkrótsza droga, bo na końcu tej uliczki jest podziemne przejście i kierując się między straganami wypełnionymi po brzegi najróżniejszymi typami oscypków, doszliśmy do stacji kolejki linowo-torowej. Kupiliśmy bilet w dwie strony i przeszliśmy do wagonu. Wagony są duże i oszklone więc wspaniale widać, jak mocno pada deszcz. Szkoda, bo znowu nie będzie pięknej panoramy. Jedzie się dość szybko, z prędkością około 35km/h i już jesteśmy na górze, na wysokości około 1120m npm. Miejsce widokowe znajduje się po prawej stronie kolejki. Pierwsze, co rzuca się w oczy to ogromna tablica z panoramą Tatr i opisem, która góra jaką ma nazwę i gdzie stoi :) Potem próbujemy to wszystko obejrzeć w rzeczywistości.. nieco zamglonej. Najlepiej widać Zakopane w dole i malutkie domki.

Gubałówka - widok na Zakopane, gór w zasadzie nie widać...
 
Z Gubałówki można przejść na Butorowy Wierch i tam zjechać kolejką krzesełkową do Kościeliska, ale w mokre dni to żadna przyjemność, więc pochodziliśmy tylko wzdłuż trasy pomiędzy stoiskami z kapciami i widokówkami. Zaopatrzyłam się w dwie widokówki z ładną panoramą Tatr, bo to u mnie najczęściej spotykana, pamiątkowa rzecz, przywożona do domu. Nie żadne tam poduszki z napisami, misiaki, figurki czy inne durnostojki, tylko najładniejsza widokówka, zrobione własnoręcznie zdjęcia, jakiś lokalny przysmak i wrażenia - to są rzeczy, które zabieram w drogę powrotną. Nasyciliśmy się jeszcze raz panoramą Zakopanego, zjechaliśmy w dół tą samą kolejką i postanowiliśmy zjeść deser.

Zapachniały nam po drodze gorące gofry z bitą śmietaną. Potem jeszcze bardziej gorące i ogromne pączki! Jak one pachniały i jak na nas patrzyły! Nie można się oprzeć, tym bardziej, że gorące pączki robione domowym sposobem to jest to coś, co  tygryski lubią najbardziej :)) Po deserze czas na odpoczynek, najlepiej leżący. Uf...

Myśląc już trochę o drodze powrotnej, bo wyjazd już w poniedziałek, zauważyłam na Krupówkach stanowisko góralki sprzedającej oscypki, wyglądające nieco inaczej, niż większość: stolik, na stoliku biały, ręcznie robiony obrusik, a na nim poukładane równo oscypki. Obok stoi starsza pani o ogorzałej twarzy i mocno opalonych dłoniach, a na głowie ma zawiązaną tradycyjną, bardzo kolorową chustkę w kwiatowe wzory. Podeszłam do kobieciny pogadać i zrobić zakupy, już na drogę. Mowa góralska jest taka specyficzna, miło się rozmawiało, trochę się pośmiałyśmy.. Stałam się bogatsza o trzy duże oscypki z mleka mieszanego, owczo-krowiego oraz koziego.

Zakopane, Krupówki 
Tak na Krupówkach najczęściej sprzedają oscypki
ale to nie jest stanowisko tej góralki w chuście

Czas obiadowy spędziliśmy w Owczarni, ale tym razem zamówiliśmy inne dania, niż ostatnio: szaszłyk z barana i schab po cygańsku. Ehem.. a mama mi zawsze powtarzała: baranina jest twardym mięsem i faktycznie - potwierdzam, nigdy więcej baraniny, tym bardziej, że na szaszłyku była, oprócz cebuli, jakaś tłusta słonina. To ja już smaczniejsze szaszłyki robię sama w domu.. i duuużo tańsze. Najsmaczniejszą częścią tego obiadu były opiekane ziemniaki, które robią genialnie oraz grzaniec korzenny, który świetnie rozgrzał nie tylko cieleśnie, ale również i humorystycznie.

Wieczorem wybraliśmy się do aquaparku. Najbardziej wszystkim podobała się krótka, ale spadzista, żółta zjeżdżalnia, po której ze śmiechem i mocnym pluskiem zjeżdżali i dorośli i dzieciaki. Zjeżdżalnie, baseny, jacuzzi, sauny, prysznice z programami, sauna zimowa, gdzie należy się natrzeć lodem lub ochłodzić się w sposób nieco bardziej tradycyjny, chlustając na siebie zimną wodą z ogromnego, drewnianego wiadra ;) Lubię to :)

Dzień 7 niedziela
Ostatni dzień postanowiliśmy spędzić wędrując Doliną na Bystrej, na Polanę Kalatówki. Po dotarciu do Kuźnic podjechaliśmy zaprzęgiem konnym pod dolną stację kolejki na Kasprowy Wierch, a potem kamienistą drogą zaczęliśmy wędrować w górę. Padający deszcz już nam w ogóle nie przeszkadzał we wchodzeniu, może trochę przy robieniu zdjęć, bo kapało na obiektyw.. Po wejściu na Polanę Kalatówki na początku widać stok dla narciarzy, obok jest Hotel górski PTTK Kalatówki, a za hotelem rozciąga się widok na Dolinę Kasprową i na Kasprowy Wierch. Na Kalatówkach istniał pierwszy w polskich Tatrach ośrodek narciarski i odbyły się tu pierwsze w Tatrach zawody narciarskie. W Hotelu, w części restauracyjnej można pooglądać ustawione na sztorc stare narty, zupełnie inne od dzisiaj używanych!

Kalatówki - widok na trasę narciarską

Kalatówki - widok na Kasprowy Wierch
widać wagonik, pośrednią stację i trochę końcowej..

Polana Kalatówki - widok spod hotelu

Powrót tą samą drogą, jakoś nie mieliśmy chęci na dalsze mokre wędrówki tego dnia mimo, że prowadzi stąd na pewno ciekawa trasa na Kondratową Polanę, a z Kuźnic można spróbować wejść na Kasprowy Wierch, co szczerze polecam, ale raczej w suchą pogodę. Nieziemskie widoki gwarantowane!

Wieczorem pakowanie, bo jutro wyjazd z samego rana. Ogólnie: fajnie było, byłoby jeszcze lepiej, gdyby tyle nie padało... ale, jak to mówią starzy górale: "Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma!" :)

4 komentarze:

  1. no i mam w tym roku zaliczone góry dzięki Twojemu superaszczemu opisowi i zdjęciom. Dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak miło pooglądać znajome miejsca:) wielkie dzięki za możliwość odswiezenia wspomnień:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Normalnie jakbym była w Kalatówkach. I ja ostatnio w Taterkach byłam w deszczu kiedy to dwa lata temu zaliczyliśmy Czerwone Wierchy z Kościeliskiej do Kondratowej w ulewie. Do Kalatówek dolecieliśmy chyba na ostatkach sił. Ale jak było przyjemnie :D

    Dziękuję za opowieść :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Madziulku, cieszę się, że się podobało :) Pewnie wrócę do tych wspominek zimą, gdy będę tęsknić za wakacjami...

    Yen - ja też lubię oglądać zdjęcia itp jak znam miejsce, bo zawsze coś się przypomni..

    Aploch - hihi, na ostatkach sił, to tam chodzi chyba 98% turystów, ale i zawsze jakoś tak fajnie, że się pokonało trudności i się dało radę.

    OdpowiedzUsuń

Proszę o niespamowanie.
Będzie mi miło przeczytać Twój komentarz.