czwartek, 31 maja 2012

Okolice Karpacza w pigułce

Kolejnego dnia wycieczkowego, za oknem przywitała nas skąpana w słońcu Śnieżka, a w jadalni uwijający się przy śniadaniu kelnerzy. Po niedługim czasie jechaliśmy w kierunku Sobieszowa, niedaleko którego piętrzy się, na wysokość 627 metrów n.p.m., góra Chojnik. Na szczycie, obok 150 metrowego urwiska stoi kamienna twierdza, Zamek Chojnik. Droga do niego prowadzi przez wysoki las, przez który przepływa strumyk, a w nim można znaleźć drobinki złota! Wystarczy zanurzyć dłonie w zakolu wijącego się strumyka, dać wyschnąć dłoni i w słońcu widać migoczące drobinki. No widać. Jednak nikt nie skusił się wykąpać w lodowatej wodzie, żeby wyglądać na ozłoconego...

Droga do Zamku Chojnik

Tuz pod zamkiem podejście liczy sobie równowartość wejścia na 10 piętro wieżowca, potem przez bramę i wchodzimy na dziedziniec z 3,5 metrowym pręgierzem. Historia zamku zaczyna się ok. 1292 roku, kiedy to powstaje w tym miejscu drewniany zameczek myśliwski, który z biegiem czasu przebudowuje się na kamienną twierdzę, której nikt nigdy nie zdobył. A czego człowiek nie zdobył, tego piorun trzasnął. W 1675 roku zamek spłonął od uderzenia pioruna i od tamtej pory warownia popadała w ruinę. W XIX wieku zainteresowali się nim turyści, zamek wzmocniono i przystosowano do zwiedzania. Jeśli kogoś interesują dokładniejsze informacje, polecam przeczytać historyczne dzieje lub pofatygować się osobiście i posłuchać medialnego przewodnika, opowiadającego nie tylko losy zamku, ale również i legendy.

Zamek Chojnik
widok na wieżę z dziedzińca, po prawej fragment kamiennego pręgierza, po lewej dach byłej kuchni

Zamek Chojnik, wejście na dziedziniec

 Zamek Chojnik, rzut okiem z wieży zamkowej

Zamek Chojnik
odłączyłam się od grupy i poszłam dróżką tuż obok murów, okalających zamek,
ciepło, owady bzykają, ptaki w dole swawolą, turystów nie słychać.. 
ten widok mnie unieruchomił, jak tu pięknie!

Ja bym sobie jeszcze na zamku mogła zostać, ale przyszedł czas na inne atrakcje okolic, na najwyższy wodospad w polskich Sudetach: Wodospad Kamieńczyka. Potok Kamieńczyk wcina się w strome zbocze głęboką i wąską doliną o stromych, urwistych ścianach wysokości ok. 30m. Schodzimy w dół w kolorowych kaskach, żeby po obejrzeniu wodospadu móc wrócić stamtąd w jednym, całym kawałku. Dolina nazywana jest Wąwozem Kamieńczyka, kamieni tu sporo, idziemy kładką do wodospadu, który widać akurat pod słońce i spadająca woda nie dość, że mocno szumi, to też i niesamowicie błyszczy! Wspominałam już, że uwielbiam wodospady? Ten ma 27 metrów i spada trzema kaskadami z taką siłą, że na oglądających spadają czasem krople srebrnego deszczu.


Wąwóz Kamieńczyka
po lewej, za skałą szumi wodospad


Wodospad Kamieńczyka, widok z poziomu wąwozu

Wodospad Kamieńczyka
widok z punktu widokowego obok Schroniska Kamieńczyk


W drodze do innego wodospadu zajrzeliśmy do Muzeum Mineralogicznego w Szklarskiej Porębie, gdzie zgromadzone są najróżniejsze kolorowe kamienie od zupełnie małych, do ogromnych o kształcie grot - geod, wypełnionych po brzegi ametystami oraz inne malownicze formy. Większość zgromadzonego bogactwa pochodzi z niedalekich okolic, a niektóre są naprawdę pokazowe! Dla mnie najbardziej podobały się chalkopiryt, bornit i kowelin.

Okazy z Muzeum Mineralogicznego w Szklarskiej Porębie

Do Wodospadu Szklarki, drugiego pod względem wielkości, wodospadu w polskich Karkonoszach prowadzi szeroka, pod koniec bardzo kamienista droga. Na poboczu spotkałam dwóch sprzedawców, którzy sprzedawali rozłożone na desce kamienie. Dla takiego znawcy jak ja, rozpoznającego niektóre z kamieni jubilerskich, te na desce niczym się szczególnie nie różniły od tych, leżących na drodze.. tak samo szare i o podobnej wielkości ;) No nie wiem, może ominęła mnie jakaś niesamowita okazja i zamiast przywozić do domu zdjęcia i wrażenia, powinnam przywieźć sobie jakiś kamień?

Przy Wodospadzie Szklarki nie potrzebowaliśmy kasków, wody spadają tu szeroką kaskadą zwężając się ku dołowi. Zachwycił mnie ten wodospad, ponieważ oglądając go na różnych wysokościach, zupełnie inaczej wygląda! Na dole woda uderza skrzyżowanym strumieniem, z łoskotem spadając na kamienie, nieco wyżej ukazuje się szersza część i progi, natomiast na samej górze tworzy szerokie pasmo spokojnego i leniwie płynącego potoku Szklarki. Nawet szum dobiega jakby z oddali... wrażenie niesamowite!

Wodospad Szklarki, dolna część

Wodospad Szklarki, część szeroka

Wodospad Szklarki, górna część

Po całodziennym chodzeniu pod górkę i z górki, jakże dobrze było się rozgrzać grzańcem dla zdrowotności i wygrzać w hotelowej saunie! Również dla zdrowotności :)

środa, 30 maja 2012

Karpacz i okolice w pigułce

Lubię różne wypady turystyczne. Oczywiście wolałabym takie na spokojnie: przewodnik z mapą w rękę, nieduży plecak na plecy, wygodne buty i w drogę... ale nie zawsze się tak da. A ponieważ żal by było nie skorzystać z okazji, nawet najmniejszej, to korzystam z każdej :)

Miałam ostatnio ogromną przyjemność pojechać w miłym towarzystwie na 'biegano-autobusową' wycieczkę do Karpacza, Pragi i Wrocławia. Na całość przeznaczone były tylko 4 dni, z czego pierwszy i ostatni w dużej części to było oglądanie Polski przez pryzmat robót drogowych 'szeroko rozciągnionych' wzdłuż i wszerz naszej kochanej Ojczyzny. Ogólnie było, jak zwykle dla mnie, za mało czasu na zwiedzanie, dlatego opis również będzie 'w pigułce'...

Docelowo Karpacz był pierwszym miejscem dotarcia, gdzie mieliśmy bazę noclegową w jednym z hoteli pod Śnieżką.  Pierwszego dnia mieliśmy dojechać do Karpacza, co wyszło nam tak sobie, bo pojawiliśmy się tam, z niejasnych dla mnie przyczyn, dopiero po 13,5 godzinach jazdy! A Google Maps pokazywało mniej... to przecież tylko ok. 660km (10,5 godz). Pierwszą atrakcją do obejrzenia była Świątynia Wang, do której mieliśmy jak najszybciej dojść pod górkę, bo przyjechaliśmy tuż przed zamknięciem. Nie było to łatwe, bo nogi po tylu godzinach jazdy nie chciały same normalnie chodzić, ale jakoś daliśmy radę! Ja powolutku, bo oczywiście jak zwykle trzeba kilka zdjęć przecież zrobić. Na dodatek niespodziankę sprawił namiętnie padający deszcz, który przestał padać i wyjrzało słońce - a po padającym deszczu widoczność była jak brzytwa!

Widok na Śnieżkę z drogi do Świątyni Wang

Ewangelicki Kościół Wang jest ciekawym obiektem, który warto zobaczyć. Został zbudowany w XIII wieku w Norwegii i jest uważany za najstarszy drewniany kościół w Polsce. Świątynia powstała bez użycia gwoździ, dach ma kształt łodzi Wikingów. Obok stoi dzwonnica, która chroni budynek przed wiatrami wiejącymi od Śnieżki. W środku drzwi okolone są oryginalnymi rzeźbieniami, a to smoki układające się w nieskończoność położonej ósemki, a to głowy Wikingów..

Świątynia Wang w Karpaczu

 
 Głowa Wikinga wyrzeźbiona przy drzwiach

W Karpaczu byłam lat temu naście i w dodatku zimą, więc ciekawa byłam jednej z największych atrakcji - Śnieżki i jej wiosenno-letniego wizerunku. Niestety, tu pojawił się pierwszy zgrzyt - wdrapanie się na Śnieżkę nie zostało przewidziane. Strasznie szkoda, bo mieszkać pod, patrzeć codziennie rano i przy zachodzącym słońcu, a samemu tam wyżej nie zajrzeć? Układający program tej wycieczki dziwni jacyś byli!

Na pobieganie po Karpaczu też specjalnie czasu nie było, w pierwszy dzień co prawda przeszło się trochę dla rozprostowania nóg, ale w nie tę stronę co trzeba. Kierunek przeciwny pokazał nam jednak w całej krasie Dziki Wodospad, czym się nieco pocieszyłam, bo uwielbiam wodospady i ich szum wody. Do centrum Karpacza nie dotarliśmy, następnym razem trzeba by w mapę spojrzeć ;)

Dziki Wodospad w Karpaczu

Śnieżka w promieniach zachodzącego słońca

sobota, 26 maja 2012

Książki trzy

"Kamieniarz" Camilli Läckberg to kolejna książka sagi kryminalnej, której części ostatnio kolejno czytam. Przewróciłam ostatnią kartkę, zamknęłam książkę i dłuższy czas trzymałam ją w ręku zastanawiając się, gdzie jest granica ludzkiej wytrzymałości i dlaczego tak dużo jest w ludziach podłości i utrudniania sobie życia, w imię czego? "Kamieniarz" to powieść psychologiczno-kryminalna i porusza ważkie problemy codziennego życia, przy czym najbardziej wkurzające są te o przemocy psychicznej i fizycznej. Autorka nie stroni od trudnych tematów. Często zastanawiałam się, że jeśli tak wygląda praca policjanta, to jest to jeden z cięższych zawodów i trzeba mieć naprawdę mocną psychikę, żeby próbować rozumieć, wszelkie niesprawiedliwości tego świata: erotomanów, psycholi, złośliwych sąsiadów, fanatyzmu religijnego, psychoz, wzajemnych oskarżeń bez pokrycia, krytyki, zdrad małżeńskich, nieczułości i wieloletnich męczarni w związkach, śmierci dzieci i wiążącej się z tym wszystkim bezsilności... Naprawdę mocna książka pod tym względem.

A jak się zaczyna? Rybak wyławia z morza ciało dziewczynki, którą zna, wezwany do przypadku policjant Patrik Hedström. Można było by dopuścić nieszczęśliwy wypadek, gdyby nie fakt, że w płucach dziecka wykryto słodką wodę, ślady mydła i stary popiół.. 

Książka zawiera wiele przeplatających się wątków, pełno dziwnych zdarzeń, jednocześnie czytamy o sprawach bieżących, ale też tych rozgrywających się kilkadziesiąt lat wcześniej, czyli ogólnie gmatwanina na całego. Napisane jest to jednak w taki sposób, że nie da się w tym pogubić. Nie mogę rozgryźć skandynawskich książek tej autorki i nawet po przeczytaniu 2/3 nie mam pomysłu, kto mógłby być winny... A zakończenie jest powalające: trochę szczęścia i miłości, a zaraz potem 'trzęsienie ziemi'.

Śliczne, tajemnicze okładki Czarnej Serii.

Oczywiście po skończeniu "Kamieniarza" sięgnęłam po następną część "Ofiara losu". Mam wrażenie, że każda kolejna książka autorki jest coraz bardziej zajmująca, wyobraźnia działa, sytuacje są coraz bardziej wymyślne i niebanalne. W tej książce dużo się dzieje. Wypadek samochodowy, który zastanawia policjanta Patrika Hedström'a na tyle, żeby zacząć podejrzewać, że nie był to taki zwyczajny wypadek i coś jeszcze musiało się zadziać.. Dodatkowo w miasteczku kręcony jest reality show, który poznajemy od strony producenta, poznajemy też uczestników. Zdarza się coś jeszcze, ale nie zdradzę, żeby nie popsuć niespodzianki. Nad wszystkimi nieścisłościami pracuje nie tylko Patrik, ale również nowa policjantka Hanna, piękna, inteligentna i wykształcona. Pojawia się wiele zawiłości, trudnych spraw, ale w końcu co ma się połączyć to się łączy, co ma się wykryć, to się wykrywa. Jest zaskakująco! I bardzo gładko się czyta, chcąc jak najszybciej odkryć tajemnice kilku zagadek wplecionych w akcję tego kryminału. Polecam.

Następną, dla odmiany, wzięłam książeczkę z innej bajki, niedużą, prawie kieszonkową wersję, taką akurat na podróż.. "Bożek Templariuszy" Arkadiusza Niemirskiego. Na okładce zaznaczone jest, że autor jest kontynuatorem serii przygód "Pana Samochodzika" i właśnie ta książka utrzymana jest w takim samym stylu. Jest to pierwsza przygoda detektywistyczna studenta socjologii Damiana Doreckiego, który zostaje zmuszony do zajęcia się poszukiwaniem skrytki skarbu, w gotyckim zamku w Bykach. Część skarbu próbowano sprzedać w antykwariacie, srebrny talerz z wygrawerowanym symbolem Bafometa, odwróconym pentagramem w kształcie głowy kozła.. Wszelkie wyjaśnienia symboliki, podejrzeń, powiązań z wolnomularstwem są wyjaśniane w dość podobny sposób, jak w "Panu Samochodziku", czyli całkiem przystępnie, przeplatając wyjaśnienia akcją. Klimat książki jest również prawie identyczny, nawet jest samochód, podkręcony tak, że potrafi zadziwić postronnych. Lubię serię samochodzikową, takie połączenie faktów historycznych bardzo do mnie przemawia, dodatkowo rozwiązywanie tajemnic potrafi wciągnąć. Cieszyłabym się, gdyby powstawały kolejne części, wolałabym jednak lepszą oprawę i okładkę, która w połowie nijak ma się do książki. Gdyby przypadkiem i całkiem niechcący przeczytał mnie ktoś z jakiegokolwiek wydawnictwa to mam apel: bardzo proszę o zwrócenie uwagi na okładki, nie powinny być banalne, powinny przyciągać wzrok, ale nie krzyczeć, powinny zachwycać i jeśli już umieszcza się jakieś symbole, to powinno to być zgodne z tematyką książki!

Kieszonkowe wydanie "Bożka Templariuszy"

środa, 9 maja 2012

Nieco kryminalnie tym razem


Camilla Läckberg to szwedzka pisarka, która została uznana za mistrzynię skandynawskiego kryminału, a ja miałam przyjemność poznać jej "Księżniczkę z lodu", pierwszy tom sagi kryminalnej. Muszę przyznać, że książka mnie wciągnęła i przeczytałam ją zadziwiająco szybko, mimo, że liczy sobie nieco ponad 400 stron. W niewielkim miasteczku na wybrzeżu Szwecji, we własnej łazience zostaje znaleziona młoda kobieta. Okoliczności wskazują na samobójstwo, jednak jej matka ma co do tego ogromne wątpliwości. Zainteresowana sprawą jest również pisarka Erika, która ma napisać o dziewczynie artykuł do miejscowej gazety na prośbę jej rodziców. Podczas rozmów z rodziną o swojej byłej, bliskiej przyjaciółce, z którą kontakt w pewnym momencie się urwał, Erika wyczuwa drugie dno tej historii. Wyczuwa to też jeden z miejscowych policjantów, który próbuje wykryć tą i kolejne tajemnice przeszłości.

Książka to nie tylko kryminał, porusza też wiele istotnych kwestii prowincjonalnego miasteczka, charakterów ludzkich, marzeń i ich spełniania, miłości i nienawiści, bogactwa i biedy, problemów małżeńskich. Naprawdę zostało to wszystko bardzo zgrabnie ujęte i chętnie poznam dalsze losy Eriki i policjanta, których połączyła nie tylko wspólnie rozwiązywana tajemnica.



Długo nie musiałam czekać, bo tuż po skończeniu pierwszej części dostałam w swe ręce trzy kolejne tomy!  

"Kaznodzieja" Camilli Läckberg to druga część, którą emocjonalnie przeżyłam bardziej od pierwszej. Morderstwa są okrutne, przejęłam się nimi, tym bardziej, że poznajemy je też od strony ofiar. Akcja rozgrywa się we Fjällbace, niewielkiej miejscowości, gdzie w Wąwozie Królewskim odnaleziono nagie zwłoki dziewczyny leżącej na dwóch szkieletach. Policja, z prowadzącym to śledztwo Patrikiem podejrzewa, że istnieje powiązanie tego morderstwa z  zaginionymi 25 lat temu dwoma młodymi dziewczynami. Natomiast prawda jest taka, że... ode mnie niczego się więcej nie dowiecie, polecam przeczytać samemu. Gwarantuję tajemnice rodzinne, gwarantuję skomplikowane dochodzenie, mnóstwo tajemniczych powiązań międzyludzkich, a także, w chwilach wytchnienia walkę z niechcianymi gośćmi oraz dalszą część losów Patrika i Eriki, której wcale nie jest łatwo, ale z zupełnie innych powodów.


Właśnie zagłębiam się w trzecią część sagi...

niedziela, 6 maja 2012

Zapach żywicy

"Kanada pachnąca żywicą" Arkady'ego Fiedlera to opisane wspomnienia  wyprawy do Kanady. Książka składa się z trzech części. Każda z nich to niedługie fragmenty opisujące zarówno historyczne fakty jak i przyrodnicze, charakteryzujące ten, mało znany, zakątek świata. Mam mieszane uczucia co do tej książki. Z jednej strony dobrze jest poznać historię, ale było mi jej za dużo, zwłaszcza w początkowych rozdziałach. Niechęć do suchych, historycznych faktów pozostała u mnie od szkolnych czasów, a zwłaszcza jej nadmiar, więc w pewnym momencie poczułam, że raczej brnę, niż przeżywam, a do wyprawy to jeszcze nie dotarliśmy.. Na szczęście opowieści o wzajemnej nienawiści Indian, Francuzów i Anglików, wzajemne wybijanie się i podburzanie z czasem zajęły opisy bobrów, przyrody, opis życia wśród ogromnych lasów i mnóstwa zwierzyny. Autor wspomnień wędruje i płynie indiańskim canoe wraz z Polakiem, mieszkającym dotąd samotnie wśród wzgórz, jezior, bobrów, niedźwiedzi i jeleni. Razem docierają tam, gdzie zwierzęta nie wiedzą, co to człowiek... niestety dość szybko się o tym dowiadują, że na jego widok należy uciekać, inaczej można stracić życie. Zawiodła mnie niefrasobliwość autora w stosunku do niedźwiedzicy, zawiodła również przy spotkaniu pięknego jelenia i sposobu jego zwabiania.. Jedyne, co to wszystko złagodziło, to wyrzuty sumienia autora tejże książki. Trudno mi co prawda powiedzieć, jak ja bym się zachowała w tamtych czasach i w takich okolicznościach, nigdy sama nie musiałam walczyć o jedzenie w ten sposób...

Muszę jednak przyznać, że Arkady Fiedler opisuje wyprawę pięknym językiem,  z pewną elegancją i szacunkiem. W pewnym momencie sama poczułam się jak po dniu pełnym wrażeń, podglądania łani z małym, łowienia szczupaków w jeziorze, zmęczona zasiadam przy wesoło tańczącym ciepłym blaskiem ognisku, żeby posłuchać gawędziarskich opowiadań o ludziach, ich bohaterskich wyczynach i ciekawym życiu na kanadyjskiej ziemi.


Zdjęcie przedstawia Indianina o wydatnym brzuszku, potomka wojowniczych Irokezów. 

Książka, którą czytałam była wydana w 1986 roku, czyli 26 lat temu! W bibliotece można znaleźć najróżniejsze perełki :) Z tego, co wiem, "Kanada pachnąca Żywicą" ma wiele wydań, z czego część różni się od siebie. Cenzura powojenna usunęła fragmenty, które autor zastąpił innymi.. tym bardziej ciekawi mnie piękne wydanie Wydawnictwa Bernardinum, które różne wersje połączyło w jedno, według własnego upodobania.