piątek, 29 marca 2019

Renata Kosin - Złodziejka dusz

"Złodziejka dusz" Renaty Kosin wciągnęła mnie bez reszty, lubię klimat przeszłości, prababek, starych domów i tajemnice przodków. W tej książce wszystko to się znalazło, oplotło delikatnością uczuć i niebanalnymi wspomnieniami, oczarowało przeszłością.

Anastazję poznajemy w momencie, gdy ze swoją walizką otwiera starym kluczem drzwi do domu przodków, którym ma się zaopiekować pod nieobecność ich właścicieli, dalekiej rodziny. Anastazja, bibliotekarka, fanatyczka porządku i czystości, oprócz opieki nad domem ma też uporządkować domową bibliotekę, pełną cennych książek. Razem z nią odkrywamy dom, częściowo odrestaurowany w starym stylu. Ten dom, to miejsce, gdzie mieszkała bardzo kontrowersyjna siostra pradziadka, wielbicielka okultyzmu i Heleny Bławatskiej, twórczyni teozofii. Z każdą rozmową z ludźmi z miasteczka oraz podczas przeglądania pudeł z książkami dziewczyna odkrywa nowe, coraz ciekawsze informacje dotyczące kontrowersyjnej przodkini, a już zaciekawienie sięga zenitu, gdy dostaje bardzo stary list, którym interesuje się wiele osób.

Tajemnica, przodkowie, mapa, klejnoty, Indie i buddyzm, doprowadzający do rumieńców pomocnik kuzynostwa, zniknięcia i pojawianie się różnych osób z teraźniejszości i w przeszłości powodują, że fabuła niesamowicie wciąga, ale... za szybko się kończy. Akcja rozwija się powoli, potem nabiera tempa i ... nagle bum, koniec. A ja bym chciała więcej, ponieważ ma się wrażenie, że niektóre wątki nie zostały dokończone. To wrażenie, bo Autorka zasugerowała ich rozwiązanie i dalszy ciąg, niby wiadomo, jak się te wątki rozwiną, ale mimo tego chciałoby się o nich posłuchać w takim tempie, jak wątek główny. Po prostu czuję niedosyt, bo co się stało z mapką? co z kamieniami? co z tunelami? co z dawną Anastazją? Rozumiem, że i w tym przypadku, jak tłumaczy w wywiadach Renata Kosin, książka jest wycinkiem życia Anastazji i osób ją otaczających, jednak zwyczajnie brakuje jawnego opisania, potwierdzenia wspomnianych rozwiązań. Takiej małej kropki nad i.

Mimo gwałtownego zakończenia, książkę czytałam z ogromną przyjemnością, uwielbiam tajemnice przodków, stare domy, listy i książki. Tutaj dodatkowym smaczkiem były cytaty z Kubusia Puchatka, Muminków oraz Alicji w Krainie Czarów. Dopasowanie ich do tego, co się działo wokół głównej bohaterki, to dla mnie prawdziwy majstersztyk. Warto sięgnąć po tę bardzo emocjonującą książkę i poznać rozwiązanie zagadki przeszłości.



piątek, 22 marca 2019

Renata Kosin - Sekret zegarmistrza

"Sekret zegarmistrza" Renaty Kosin, to doskonała lektura do czytania w ulubionym fotelu z filiżanką herbaty. Nie kawy - właśnie herbaty - parującej, w pięknej porcelanie, na haftowanej serwetce..

Czytając książkę miałam wrażenie, że przebywam w opisywanym tam dworku, pełnym bibelotów po dawnych mieszkańcach, zdjęć, serwet ręcznie robionych, pieców, kredensów, starych książek i naczyń z historią, jak to bywa w rodzinnych domach, często niekompletnych. W takim właśnie domu, wraz z duchową obecnością jego przodków, poznajemy Lenę, która bardzo chce zachować wystrój i pamięć minionych lat. Niestety czasem zmiany są potrzebne, a mały remont pociąga za sobą różne wydarzenia i inne spojrzenie na przeszłość i teraźniejszość. Znaleziony w piecu kawałek szmaty i nadpalony notes oraz drobne informacje z otoczenia zmuszają Lenę i jej córkę, do dowiedzenia się więcej o tym, co się kiedyś wydarzyło, kim jest Emilie de Fleury i dlaczego kompletnie nic o niej nie wiadomo?

Odkrywając nieśpiesznie kolejne karty opowiadanej historii, dajemy sobie czas na zastanowienie się nad opisywanymi zdarzeniami, pozwalając sobie na typowanie najbardziej prawdopodobnych wydarzeń. Akcja toczy się powoli, ale w pewnym momencie przyśpiesza i wykracza poza podlaską wieś - w której to charakterystyczne wejście domu nie jest od frontu, a od wnętrza podwórka. Podobają mi się takie małe drobiazgi, zwracające uwagę na ciekawostki regionalne, jak również opis wrażeń pobytu na południu Francji.

Książka zachwyciła mnie drobiazgowością. Ale absolutnie nie w formie nurzącej i nieciekawej, wręcz przeciwnie. Byłam pod wrażeniem detali opisujących powstawanie biżuterii, jakbym czytała opis koleżanki po fachu. Takie szczegóły, zgodne z rzeczywistością, nadają autentyczności powieści, za co podziwiam Autorkę, że nie zostawia czytelnika ledwie prześlizgując się po temacie. Dzięki temu wiem, że różne fakty historyczne opisane w książce są autentyczne, a opis pracy zegarmistrza jest jak najbardziej prawdziwy, łącznie z terminologią, jak również historia z puszką zegarków, nigdy nie odebranych przez klientów, ale nieustannie odmierzających czas dzięki nieustannemu nakręcaniu ich od wielu lat.

Jeśli chcesz nieśpiesznie odkrywać tajemnice przodków Leny mieszkających kiedyś w podlaskim dworku w Bujanach, zrób sobie herbatę, usiądź wygodnie, weź tę książkę do ręki i czytaj...


"Są w życiu człowieka sprawy, często te najważniejsze,
na które nigdy nie ma właściwego czasu,
choć jednocześnie jest na nie zwykle czas najwyższy"
                                                             /Renata Kosin/


sobota, 12 stycznia 2019

Świąteczna wymianka biżuteryjna 2018

Jak się okazuje, nie tylko biżuteryjna... ponieważ wśród moich znajomych, Biżuteryjki nie tylko biżuterią się zajmują. Tak to już jest, że ten nieuleczalny zespół niespokojnych rąk, na który ja choruję już od dawna, dotyczy równie wielu moich znajomych, którzy od tworzenia są wręcz uzależnieni. Piszę o tym dlatego, bo dostałam nie tylko biżuterię.. Okazja dostania dla siebie czegoś od innej Twórczyni, to doskonała okazja również na obdarowanie kogoś innego. 

Tak też się stało tym razem. Było losowanie i wylosowano mi dziewczynę, której projekty obserwowałam od wielu lat - Małgorzata, znana pod nickiem ORANGECOUNTRY. Wg. preferencji miałam zrobić coś dla niej, rudowłosej piękności, w kolorach "bordo, czerwień, zieleń, szarości i brązy". Kusiła mnie mocno zieleń, taka intensywna, ale ponieważ nie mam z swoim pudełku ze skarbami intensywnie zielonych kamieni naturalnych, bo głównie takie uznaję jako bardziej ekskluzywne do wykonania biżuterii, wybrałam więc zielone peridoty i labradoryty z zieloną irydacją.

Technika wire-wrapping, wywijasy i gronka są moimi ulubionymi i chyba inne dziewczyny to wiedzą, bo bardzo szybko zostałam odgadnięta w tej zabawie, jak obdarowana pokazała biżuterię ode mnie. Zabawa polega bowiem na tym, że nikt nie wie, od kogo dostanie prezent, zgadujemy wspólnie :)


 Zielone Szarości
srebro oksydowane, peridoty, labradoryty




Wymianka, to wymianka - ja wysyłam, ale również dostaję. Dzięki temu poznaję prace i wszechstronne talenty innych, a tym razem obdarowała mnie, bardzo na bogato, DotArt - Dorota Walentyn-Góral. Bardzo dziękuję! Te cudowności na zdjęciach poniżej są moje: torba turkusowo-szara z fioletowymi wstawkami i miętowym środkiem w białe kropki! Kolczyki miedziane z labradorytami, kolczyki z chwostem w moich ulubionych kolorach i piękne labradoryty.

Tak się śmieję, że to dla kontrastu, bo raczej nie byłam zbyt grzeczna w 2018 roku, hołdując zasadzie:
"Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne tam, gdzie chcą" 

piątek, 14 września 2018

Drutozlot 2018

Drutozlot, wyjątkowe spotkanie miłośniczek i miłośników dziergania oraz włóczek i wszelkich przydasi. To spotkanie, które umożliwia na żywo spotkać się, z tak samo zakręconymi pasją dziergania osobami, porozmawiać, wspólnie porobić na drutach, podotykać niesamowitych włóczek oraz nabyć te, które szczególnie mocno się uśmiechają... a uśmiechają się wszystkie :)

Spotkanie odbyło się w Toruniu, w Międzynarodowym Centrum Spotkań Młodzieży (ul. Łokietka). Mnóstwo wystawców i ogromna liczba przepięknych, najczęściej ręcznie farbowanych, unikalnych włóczek z różnych rodzajów wełen, owczej, koziej, alpaki, merinosów, jedwabie w motkach, mieszanki wszelakie wełen z jedwabiem i kaszmirem.. jednym słowem włóczkowy raj dla maniaczek.

W ramach Drutozlotu odbywały się też warsztaty: szydełkowanie ze sznurka, brioszka i robienie chusty z bordiurą. Na te warsztaty jednak bardzo szybko zabrakło miejsc, jeszcze zanim udostępniono bilety. Mimo, że znam te techniki, to bardzo chętnie uczestniczyłabym w warsztatach, bo to zawsze bardzo przyjemnie spędzony czas. Skorzystałam natomiast z warsztatu "dziergania na palcach", który przeprowadzała Basia Palewicz-Ryż i tak bardzo mi się to spodobało, że niejeden jeszcze sznurek powstanie, a może uda mi się też zrobić coś większego. Okazuje się, że można zrobić i czapkę i szalik wyłącznie plącząc włóczkę na palcach... normalnie złapałam bakcyla, nie mogło być inaczej!

Obok wystawców i szaleństwa zakupowego włóczek wszelakich, można było usiąść na krzesłach, dość licznie postawionych po sąsiedzku, na których dziergano, rozmawiano, dzielono się wiedzą i doświadczeniem, poznawało twórczość innych i wspólnie spędzało czas. Zarówno tutaj, jak i wśród stolików firm co chwila było słychać powitania i uściski osób, które albo się już znały, albo rozpoznawały nawzajem, mając do tej pory kontakt wyłącznie przez Internet. Niesamowite, jak wiele osób przyjechało z różnych zakątków kraju i z zagranicy, rozpoznawało się, mimo tego, że często widziały się na "żywo" pierwszy raz!

Drutozlot to cudownie spędzony czas, wśród przepięknych włóczek i niesamowitych ludzi.

   

Po lewej: Torby, torebki i kosmetyczki od Urbasi, rozeszły się jak świeże, pachnące bułeczki.. udało mi się jedną wywalczyć ;)
Po prawej: Stanowisko Extra-motek z obrusem w owieczki (drutozlotowy!) i mnóstwem kolorowych włóczek, oczopląsu można było dostać, w sumie, jak na każdym stanowisku na Drutozlocie!




Po lewej: Stoisko 7 oczek i tęcza włóczek, z przodu z jedwabiem Silk Mohair Lace, dalej merino, to tu zrobiłam swoje pierwsze zakupy na Drutozlocie, wierzcie mi, naprawdę trudno było wybrać, bo podobało mi się wszystko... 
Po prawej: Cudowne kolory u Chmurki, składy włóczek również, np. taka Goat on the Boat, czyli koza na łodzi to wełna merinos, jedwab i kaszmir. Już od samych tych słó robi się "puszyście" i "mięciutko" w serduchu :)



Po lewej: Zachwyciły mnie te formy u KnitPL, ażurowe podstawy i wieczka do obrabiania sznurkiem lub w sposób, jaki nam tylko przyjdzie do głowy.
Po prawej: Dorwałam u Mila Druciarnia wzornik sznurków bawełnianych, jeden miałam przyjemność mieć i zrobić z niego koszyk, natomiast przyjrzałam się mocno pozostałym kolorom, bo torby wykonane z tych sznurków skradły serce niejednej kobiety zaglądającej na to stoisko... a jakie piękne skarpetki można tam było pomacać!




Po lewej: Jedno z moich ulubionych zdjęć, na stoisku Fiberro, te ręcznie farbowane włóczki przytuliłaby każda z uczestniczek zlotu.. i to na zawsze :)
Po prawej: Włóczki Warmii - krążyłam tam wokół jak satelita, cudne kolory, zachwycające doborem odcieni. 



A to jest Motkomania. Tu też można było znaleźć ekskluzywne moteczki z jedwabiami i kaszmirem..



Po lewej:  Slavica Yarns, barwne motki, klimatyczne stanowisko, włóczki wg nich mają być obłędne w dzierganiu, w noszeniu, w dotyku i w kolorystyce, która ma koić duszę. Kolory bliskie Naturze. Nie kupiłam, mimo kuszenia, ale mam zamiar w przyszłości :)
Po prawej: Dye Dye Done to również raj dla włóczkomaniaków i długa kolejka po cudne włóczki..




Rzut okiem z góry na Drutozlot. Mnóstwo ludzi, mnóstwo emocji, mnóstwo kolorów..



Przykłady wydzierganych na palcach naszyjników, czapek, szali, pasków i wszystkiego, do czego wyobraźnia zaprowadzi.
Jak wspomniałam, były bardzo fajne warsztaty tworzenia na palcach, zaplatałam z wypiekami na policzkach,
niesamowite, jak można zrobić coś bez prawie niczego!



Po lewej: Mój sznurek, który powstał na warsztatach robótek na paluszkach, byłam z niego bardzo dumna!
Po prawej: Przepiękny szal Fading Point, wykonany przez Aleksandrę Pawliszyn-Dzon, cudny kolorystycznie, zachwycił wiele osób! 


Wiele było rzeczy wydzierganych, które można było pomacać z zachwytem. Uczestnicy i wystawcy też pokazywali swoją twórczość, na większość z nich oczy mi błyszczały...
Po lewej: Lniana tunika, projekt wykonany przez Magdalenę Jutrzenka-Trzebiatowską, cudo - po prostu cudo!
Po prawej: A w tym sweterku to zakochani są wszyscy. Jak jeden mąż :p Wykonany również przez Magdalenę.


No i czas na moje łupy drutozlotowe. Tym włóczkom nie potrafiłam się oprzeć. Wcale :)

Zdobycze turkusowe i szaro-biało-niebieskawe są od 7 oczek, fioletyz turkusem i fuksją od Włóczki Warmii

Włóczki Warmii, Mirella 100% virgin merino wool, 100g=400m

7 oczek, kolor: Sea Cave, 100% merino superwash, 100g=400m, 4ply

7 oczek, kolor: Winter Sky, 100% merino superwash, 100g=400m, 4ply

Torba od Urbasi :)
W środku mnóstwo kieszonek na druty i szydełka oraz inne przydasie.




niedziela, 19 sierpnia 2018

Szal tęczowy Darmuta

Estońska wełna Artistic Yarn 8/1 Rainbow pięć lat czekała na wzięcie na druty. Jakoś nie mogłam znaleźć dla niej odpowiedniego wzoru, który pięknie podkreśliłby jej kolorystyczne, tęczowe przejścia. Aż do momentu, gdy Magda, pokazała swój szal ze wzoru Darmuta, zrobiony z takiej włóczki, jak miałam, ale trochę grubszej (wersja 8/2). Zakochałam się w nim i już wiedziałam, co powstanie z tej, pełnej kolorów, żywej wełny.

Moja wersja Darmuty, oryginał ma inne zakończenie końców szala oraz nie ma fali po bokach.

Wzór Darmuta opracowała Anna Lipińska (Yellow Mleczyk) i jego ogromną zaletą, oprócz tego, że jest piękny, jest to, że lewa strona również bardzo dobrze wygląda. No i ja bardzo lubię motyw liści. Jak wspomniałam, włóczka to Artistic Yarn 8/1 Rainbow - ręcznie przędziona i farbowana, 100% wełna, gryząca. Kupiłam jej dokładnie 122 g. Kolory bardzo ładnie cieniowane i przechodzą jeden w drugi od fioletu, bordo, czerwieni, przez pomarańcz i żółty, do zieleni i niebieskiego. Tęcza.

Szal wykonałam na drutach 3 mm, wykorzystując całkowicie włóczkę. Po blokowaniu ma rozmiar: 41 x 202 cm.

Artistic Yarn 8/1 Rainbow, wełenka już zwinięta do kłębka.
Ładnie widać kolejne kolory.

Początki szala na właściwej ilości listach i na drutach 3 mm.
Próbowałam na początku robić na drutach grubszych i mniej listów, ale taka wersja nie podobała się i była zbyt wąska.
Ta była ok i po pomiarach wychodziła szerokość ok. 40 cm, taka, jak chciałam.

Robótkowanie na łonie natury, wśród fiołków :)

Blokowanie szala.
Blokowanie na mokro, czyli nadanie kształtu taki, jak chcemy.
Po wyschnięciu szal wełniany zachowa ten kształt.

Kolory!
Cieniowane przejścia są w tej włóczce naprawdę świetne.


szal Darmuta

Tutaj pokazuję trochę lewej strony.
Można uznać, że jest dwustronny.



środa, 15 sierpnia 2018

Pałeczka lawendowa pełna zapachu

Odkąd kiedyś zobaczyłam pałeczki-koszyczki zrobione z wstążki i pachnące obłędnie lawendą, zapragnęłam też taką mieć i przede wszystkim zrobić sama.

Okazja nadarzyła się po pobycie na działce, kiedy to dostałam nakaz narwania sobie lawendy. Lawendę bowiem należy często zrywać, całe gałązki i wtedy wyrasta dużo nowych. Narwałam więc gałązek lawendy, a po powrocie do domu zaczęłam wiązać koszyczek.

Gałązki lawendy należy oczyścić z listków, zebrać w bukiecik i związać tuż pod kwiatami, pozostawiając jeden ogonek  wstążki luzem o długości trochę większej, niż gałązka. Potem już prosto: świeże gałązki łatwo się zaginają, więc zaginamy wszystkie i kładziemy na kwiatach, następnie drugim, długim końcem wstążki (najlepiej ze szpulki) przeplatamy ściśle pomiędzy gałązkami raz nad gałązką, raz pod. W ten sposób owijamy gałązki i kwiaty lawendy, chowając je do środka koszyczka. Po zwinięciu całości na podstawie zrobiłam małą perfekcyjną kokardkę z obydwu końcówek wstążki i  obwiązałam je wokół do końca gałązek.

Wyszła mi nieduża (tylko z 9 gałązek), przepięknie pachnąca pałeczka z lawendą w środku.

Rezultat, pachnie niesamowicie!



 Kilka zdjęć w trakcie tworzenia:

Związujemy gałązki wstążką blisko kwiatów


Przeplatamy wstążkę między gałązkami chowając kwiaty w środku.

Zrobicie sami? Zachęcam :)

czwartek, 31 maja 2018

Harlan Coben "Nie mów nikomu"


"Nie mów nikomu" Harlana Cobena to pierwszy tom serii "W labiryncie kłamstw", kolekcji 28 powieści tego autora, Wydawnictwa Albatros. Wpadł w moje ręce dość przypadkowo i okazał się książką, po którą sięgnęłam po dość długiej przerwie czytelniczej. 

Jestem wdzięczna wydawnictwu za opis z tyłu książki, bo zdradził tylko tyle, ile potrzebowałam wiedzieć na samym początku i jednocześnie zachęcił mnie do czytania. "Nie mów nikomu" to thriller, historia Davida Becka, który nadal, po ośmiu latach od porwania i zamordowania swojej żony, nie może się pogodzić z jej śmiercią. Te koszmarne wydarzenia z pewnej sierpniowej nocy pozwalają mu jedynie żyć w bólu i bardzo tęsknić, za swoją utraconą Elizabeth. Jego życie zmienia się, gdy dostaje tajemniczą wiadomość i zaczyna wierzyć w to, że jego żona żyje, mimo tego, że jej ciało zostało zidentyfikowane.

Powieść porywa i wciąga od pierwszych kartek. Wraz z historią sprzed lat, którą David Beck często przypomina, pojawiają się nowe fakty, które pozwalają agentom FBI wznowić śledztwo. Wbrew temu, że agenci coraz mocniej podejrzewają go o zabicie żony, na co wiele wskazuje, Beck ignoruje ich podejrzenia i uparcie dąży do znalezienia prawdy. 

Coben wspaniale manipuluje faktami, zmieniając naszą koncepcję co do rozwoju wydarzeń. Wydaje się, że już przejrzeliście plan, już wiecie, a tu nagle pojawia się mały niuans, który poddaje w wątpliwość część Waszych teorii, a potem nowa informacja lub wydarzenie zmienia ten cały plan i zaczynamy naszą dedukcję od nowa.

Nie przewidziałam zakończenia, ale bardzo ciekawie było docierać do wszystkiego razem z fabułą i kibicować Davidowi, by za chwilę poddawać w wątpliwość jego działania. Dużo możliwości, wiele wątków, ale nie pogubicie się, bo całość naprawdę jest przemyślana i często jedne fakty wynikają z poprzednich. Muszę przyznać, że gdy z trudem przerwałam czytanie o pierwszej w nocy, z powodu wczesnej pobudki za kilka godzin, bałam się przejść do drugiego pokoju, z powodu opisanych, niezbyt łagodnych sytuacji.. książka działa na wyobraźnię, ale również i na emocje.

Akcja jest dynamiczna, są morderstwa, kłamstwa, świat przestępczy, policjanci, tajemnica i miłość. Cieszę się, że poznałam twórczość Cobena, bo czuję, że jeszcze nie raz będę się zaczytywać jego kryminałami.