Kolejny dzień i nowa przygoda :) Tym razem zdobywam jeden ze szczytów...
Następnego dnia naszym celem było wejście na górę Pradziad. Góra Pradziad to najwyższy szczyt o wysokości 1492 m n.p.m. w paśmie górskim Wysokiego Jasionika, najwyższy szczyt Śląska Czeskiego i całego Górnego Śląska, najwyższa góra Moraw, a zarazem najwyższy szczyt Sudetów Wschodnich oraz szósty w całym paśmie Sudetów. Długa lista 'naj' i robi wrażenie :)
Trochę obawialiśmy się tego podejścia, ponieważ inną grupę, która wchodziła na Pradziada wczoraj, złapała niezła śnieżyca. Pomimo tego wszyscy wczoraj weszli i zeszli (trójkami, tak było ślisko..) okazało się że nie jest tak źle, ponieważ wszyscy z tamtej wycieczki wrócili bardzo zadowoleni i uśmiechnięci! Bogatsza w ich doświadczenie ubrałam się w podkoszulkę, bluzkę, polar cienki, polar gruby, wiatrówkę i w zanadrzu miałam jeszcze płaszcz przeciwdeszczowy.. na nogach oczywiście grubsze jeansy i buty trekkingowe.. może to nie był najbardziej profesjonalny strój, ale poczułam się w miarę odpowiednio ubrana ;) jak na możliwości w danej chwili...
Ruszyliśmy busem z naszego hotelu w kierunku Pradziada, który znajduje się po czeskiej stronie gór. W planach mieliśmy podjechać do miejscowości Karlova Studanka i z parkingu przy Ovczarni mieliśmy iść pieszo, jednak przewodnik ze względu na jako-taką pogodę zmienił zdanie i podjechaliśmy aż pod schronisko Barborkę. Za Karlovą Studanką w stronę Barborki jedzie się w dość specyficzny sposób, ponieważ jest tam ruch wahadłowy (czes. kivadlo). Pod górę jedzie się o pełnej godzinie, natomiast w połowie godziny następuje zmiana i przez kolejne pół godziny zjeżdża się z góry. Jeśli się nie zdąży, to się czeka aż godzinę na swoją kolej! Wjazd trwa jakieś 20 minut, więc tak naprawdę ma się tylko około 10 pierwszych minut na wjazd...
Podjeżdżając w górę zauważyliśmy głęboko wbite na poboczu drewniane drągi, wysokie na jakieś ok. 2 i pół do trzech metrów. Okazało się, że są one bardzo pomocne zimą przy znajdowaniu drogi. Gdy spadnie śnieg i nic nie widać, to po tych drągach odśnieżarka wie, gdzie jest droga :)
Podjechaliśmy dość burżujsko pod schronisko Barborka (na wysokość 1320 m n.p.m.) i stamtąd pieszo, bardzo ekskluzywną, asfaltową drogą zaczęliśmy wędrówkę pod górę. Pogoda była o tyle dobra, że nie padało, ale też nie było słońca... Widoczność kiepska, a im wyżej wspinaliśmy się, tym większa była mgła i w rezultacie widać było tylko tyle, co w promieniu około 30-50 metrów. Żałowałam trochę, bo okolica, jak się potem okazało na zdjęciach, jest przecudna! Szliśmy więc drogą w górę, na poboczu leżało coraz więcej brył lodu, po bokach majaczyły we mgle na początku drzewa lasu świerkowego, potem coraz więcej krzewów, niskich jałowców i kosodrzewin. Było cicho, spokojnie, przed nami przetaczała się śmietankowa mgła. Dosłownie było widać, jak się przesuwa. Ogromną zaletą było niesamowicie czyste powietrze, malutkim minusem natomiast ogromna wilgoć, która osiadała na włosach i ubraniu drobnymi kropelkami wody..
Schronisko Barborka |
Pierwszy etap trasy, niedużo śnieżnych kul, na poboczu śniegu nie ma.. jeszcze :) |
Na trasie, drogowskaz - do przejścia jeszcze jeden kilometr pod górę śnieżne kule coraz większe |
Już po pierwszych kilkudziesięciu krokach było mi za gorąco :) Poubierana jak na ciężką zimę, zaczęłam zdejmować wierzchnie okrycia i rozpinać się myśląc sobie, że chyba jednak przesadziłam... ale nie na długo! Ponieważ jak wiadomo, im wyżej się wchodzi, tym robi się chłodniej, tu też ta reguła zadziałała, a jeszcze w pewnym momencie zaczęło porządnie wiać i przestawiać mgłę.. dobrze, że nie nas ;) W każdym bądź razie po jakichś 2 kilometrach pod górę stwierdziłam otulając się i zaciągając kaptur, że absolutnie nie przesadziłam, tylko doskonale się przygotowałam na tę wędrówkę :)
Coraz więcej śniegu leży po bokach i śmietankowa mgła :) jest też coraz zimniej i bardziej wietrznie |
Schronisko Pradziad na szczycie... jak się potem okazało na zdjęciach przy ładnej pogodzie, nad kopułą jest wysoka wieża telewizyjna o wysokości 145,5 m, której w ogóle nie było widać... |
Już na szczycie, a tu rzut okiem za siebie. Okazuje się, że przyszliśmy znikąd ;) Po prawej figurka Pradziada witającego przybyłych pod schronisko. |
Zanim się obejrzałam okazało się że jestem tuż przed schroniskiem na szczycie. W samą porę, bo wiało już nieźle.. Koniec trasy zauważyłam wtedy, gdy stanęłam nos w nos z rzeźbą Pradziada :) Z tą różnicą, że ja byłam bardziej 'okutana' w ubrania ;))) Schronisko było ledwo widoczne zza mgły, która była tu bardzo gęsta, i o ile na zewnątrz było wietrznie, bardzo mglisto i wilgotno, to po wejściu do środka poczułam się, jakbym weszła do domu - ciepło, sucho, spokojnie i bardzo przyjemnie :D Uwielbiam schroniska! Sercem każdego schroniska jest miejsce, gdzie można usiąść w cieple, zjeść i wypić coś ciepłego, dlatego też od razu pierwsze kroki skierowaliśmy do restauracji, gdzie za pożyczone korony czeskie kupiliśmy gorącą herbatę na dwuosobową spółkę ;) W takich przypadkach dobrze jest jednak mieć nieco drobnych w kieszeni w lokalnej walucie lub dobrych znajomych z takimi drobnymi ;))
Siedząc przy ogromnym, parującym kubku odpoczywaliśmy i słuchaliśmy przedniej kapeli, która wesoło grała w jednym z kątów restauracji, skocznie okraszając muzykę czeskimi przyśpiewkami. Grali naprawdę świetnie, sami się przy tym nieźle bawili i zebrali niezłe oklaski od rozgrzanych przyjazną atmosferą gości schroniska.
Pokrzepieni gorącą herbatą oraz odpoczynkiem zaczęliśmy się zbierać do wyjścia. Zejście na dół trwało dużo krócej niż wejście, i te 3 km drogi szybko minęły. Na dole w schronisku Barborka czekał na nas obiad: gorące, chrupiące frytki, zapiekany ser oraz grzane wino :)
W trasie |
Niedaleko schroniska Barborka. |
Niedaleko schroniska Barborka. |
... A na Pradziada muszę jeszcze kiedyś wejść, ale już przy lepszej pogodzie tak, żeby wszystko obejrzeć po drodze! Zwłaszcza spadające kaskady wody na Szlaku Doliny Wodospadów..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o niespamowanie.
Będzie mi miło przeczytać Twój komentarz.