poniedziałek, 26 maja 2014

Czas na wyprawę: Jaskinie na Pomezi i Nysa

To był krótki wyjazd na opolszczyznę z małymi wypadami do Czech. Zakwaterowaliśmy się sporą grupą rajdową w Hotelu Gorzelanny w Pokrzywnej. Hotel ten, a właściwie dwa hotele Gorzelanny i Carina stoją nad jeziorem u podnóża Kopy Biskupiej na terenie Parku Krajobrazowego Gór Opawskich. Hotele znajdują się po obu stronach jeziorka, pośrodku którego jest pomost łączący brzegi i łatwo dotrzeć z jednego hotelu do drugiego. Hotel Gorzelanny ma dodatkowe atrakcje SPA: basen, jacuzzi, dwie sauny, miejsce do opalania oraz całe zaplecze kosmetyczno-urodowe. Wspaniałe miejsce na wypoczynek po wędrówkach po okolicy, tym bardziej, że kuchnia z niepozbawionym humoru kucharzem również jest wyśmienita! :)

Z nizin w stronę gór jechaliśmy z pewnymi obawami, ponieważ lało już od jakiegoś czasu, a media straszyły powodziami. Pierwszy dzień wycieczki również przywitał nas szumem padającego deszczu, o szumiącym, lekko wzburzonym pod oknem strumyku nie wspominając ;) Grupa była jednak zwarta i gotowa na wyzwania i nie daliśmy się zastraszyć. Gruby polar, odpowiednie buty, kurtka przeciwdeszczowa i płaszcz w zapasie, plecak na plecy i w drogę. Pierwszym naszym celem były Jaskinie na Pomiezi w Czechach. Jaskinie można przecież spokojnie zwiedzać podczas deszczu :)

Jaskinie na Pomezi
Jaskinie te leżą na północ od uzdrowiska Lázní Lipová w Czechach. Są to największe czeskie jaskinie krasowe, które powstały po rozpuszczeniu marmuru, tzw. krystalicznego wapienia. I są niesamowite.

Jaskinie na Pomezi, taki widok czeka tuż po samym wejściu do jaskiń!

Jaskinie na Pomezi - małe jeziorko 
Jaskinie składają się z trzech poziomów, zwiedzałam poziom środkowy o długości 530 metrów.
Chodząc wytyczoną ścieżką pomiędzy wąskimi, i miejscami dość wysokimi, szczelinowymi korytarzami zachwycałam się najróżniejszymi formami stalaktytów, stalagmitów, bogatych nacieków najróżniejszych kształtów: pieska (który jest symbolem tych jaskiń), widziałam ucho słonia, kobietę z dzieckiem, cmentarz hiszpański, głowę goryla, łódź.. wyrzeźbione przez ściekającą wodę falbanki i kamienne wodospady oraz małe jeziorka. Naciekowe kształty tworzą kaskady i ogromne rozdzielone nacieki, co jest typowe dla tych jaskiń. Naprawdę nie spodziewałam się AŻ takiego bogactwa formacji. Zresztą już same nazwy części jaskiń dużo mówią o zawartości: Lodowe pomieszczenie, pomieszczenie u Płaczącej Wierzby, korytarz Rzymskich Łaźni, Białe pomieszczenie, Królewski komin, Skarbiec..


Jaskinie na Pomezi - trasa po jaskini, wszystko ładnie przygotowane i podświetlone
Jaskinia jest żywa, co znaczy, że cały czas trwa jej proces twórczy. Wilgotność w środku jest duża, temperatura stała 7 st.C i doskonale się tam oddycha. Co jakiś czas spadają na chodzących krople wody, ale co ciekawe, skała nie jest śliska. Tak zajęłam się podziwianiem wszystkiego wokół,  że zagapiłam się, w którymś zaułku robiąc zdjęcia i jakoś ominęło mnie dotykanie skalnego serduszka, które to spełnia wypowiedziane w myślach życzenie... mam jednak nadzieję, że to, co ma się spełnić z moich marzeń, spełni się i bez dotykowej deklaracji :)

Wejścia do jaskiń są co 15 minut, bilet dla osoby dorosłej kosztuje 110 CZK (koron czeskich), 80 CZK seniorzy 65+, dzieci i studenci: 60 CZK. Jest też dodatkowa opłata za robienie zdjęć: 40 CZK (około 6 PLN). Na szczęście można tu było zapłacić kartą, więc mam zdjęcia :)
Zwiedza się około 40 minut. Pani przewodnik bardzo starała się mówić po polsku, w sumie dało się zrozumieć ;) Jako ciekawa jaskiń wszelakich powiem Wam, że warto Jaskinie na Pomezi zobaczyć!

Jaskinie na Pomezi - skalny piesek, symbol tych jaskiń

Kolejnym etapem trasy miało być wejście na Kopę Biskupią, najwyższy szczyt o wysokości 889 m n.p.m. w polskiej części Gór Opawskich, na którym wybudowano kiedyś wieżę widokową... ale jakoś wspinanie się na szczyt podczas ulewy, gdzie jest dość strome podejście w glinie i błocie nie bardzo nam się uśmiechało. Z niejakim bólem opuściliśmy tę atrakcję i pojechaliśmy w kierunku Nysy.

W drodze do Nysy...
... zjechaliśmy z drogi prowadzącej do miasta Zlate Hory, żeby zobaczyć kościółek Matki Boskiej Pomocnej - Maria Hilf (czes. Kostel Panny Marie Pomocné - Maria Hilf) stojący na zboczu Góry Poprzecznej, niedaleko Zlatych Hor. Kiedyś w tym miejscu objawiła się przypadkowemu przechodniowi Matka Boska, co upamiętniono drewnianą kaplicą, a po 1995 zburzony wcześniej obiekt odbudowano, m.in. dzięki datkom wiernych z Czech i zagranicy. Kamień węgielny poświęcony został przez papieża Jana Pawła II, w świątyni znajdują się też jego relikwie. Kościółek jest miejscem pielgrzymowania. A my, jak i pewnie niejedni pielgrzymi przybywający do tego miejsca, schowaliśmy się pod dachem przed padającym mocno deszczem.
kościółek Matki Boskiej Pomocnej - Maria Hilf

Nysa
Do Nysy dojechaliśmy również w strumieniach deszczu. Na szczęście dotarliśmy, chociaż już po drodze chwilowo zatrzymywaliśmy się, ponieważ przez drogę zaczęły przepływać strumyki, pojawiające się podczas ulewnego deszczu, mogące powodować osuwy ziemi. Na szczęście służby porządkowe przepuściły nas dalej.

Na pobyt w jednym z najstarszych miast śląskich, zwanego też czasem "Śląskim Rzymem", nie mieliśmy wiele czasu. Najwięcej spędziliśmy go w Bazylice św. Jakuba i św. Agnieszki. W miejscu, gdzie teraz stoi kościół kiedyś było miejsce kultu pogańskiego, potem zbudowano kościółek drewniany, a w 1195 roku położono fundamenty i wybudowano murowany kościół. Wychodzi na to, że w tym miejscu od wielu setek lat proszono o dobre życie :) Kościół wielokrotnie płonął w pożarach, wielokrotnie go też odbudowywano. Ma jeden z najbardziej spadzistych dachów w Europie o ogromnej powierzchni 4 tysięcy metrów kwadratowych oraz jeden z najniżej zawieszonych, ponad ośmiuset-letni żyrandol z wysokimi świecami. Żyrandol jest powieszony tak nisko, że można go dotknąć dłonią. Cechą charakterystyczną, która rzuciła mi się w oczy od razu po wejściu do katedry - są potężne filary w paski, które to okazały się kamiennymi obręczami. W kościele znajduje się zespół rzeźby nagrobnej z XV-XVIII wieku, obejmujący sarkofagi i epitafia nie tylko biskupów tu pochowanych, ale także licznych innych duchownych oraz wielu rycerzy i mieszczan.

Nysa, Bazylika św. Jakuba i św. Agnieszki
po lewej dzwonnica
Nysa, Bazylika św. Jakuba i św. Agnieszki w środku
widać pasiaste, wysokie filary
Bazylika św. Jakuba i św. Agnieszki stoi przy rynku miasta, na którym centralnie stoi wieża ratuszowa, okolona kamieniczkami. Jak się rozejrzałam, to część tych kamieniczek wygląda jak małe, PRL'owskie bloczki. Zabytkowych kamieniczek jest mało.

Nysa, rynek i wieża ratuszowa
Zaczęło wiać, więc razem z deszczem, po całym dniu chodzenia byliśmy już nieco zziębnięci. Przemaszerowaliśmy jeszcze obok Muzeum w Nysie, następnie ul. Grodzką trafiliśmy na były Rynek Solny, gdzie w średniowieczu sprzedawano baryłki soli przywożone z Wieliczki.

Potem kierowaliśmy się w kierunku rynku, gdzie u zbiegu ulic Brackiej i Celnej, przed pastelowymi, zabytkowymi kamienicami stoi barokowa Fontanna Trytona. Jak dla mnie, to stoi ona prawie pośrodku skrzyżowania, ma się wrażenie, że samochody prawie w nią wjeżdżają... Fontanna powstała w 1701 roku, wykonał ją w marmurze nieznany rzeźbiarz. Wzorowana na rzymskiej Fontana del Tritone Berniniego, jest jednym z najcenniejszych zabytków miasta.
Na trzonie fontanny wyrzeźbiono cztery delfiny z otwartymi paszczami, zwrócone w cztery strony świata. W górnej części umieszczono herb Nysy z datą powstania fontanny. Trzon wieńczy czara w kształcie muszli, na której umieszczona jest postać klęczącego Trytona, przedstawionego jako półczłowiek-półryba, z uniesionymi rękoma, grającego na muszli.

Nysa, Fontanna Trytona

Szkoda, że cały czas padał deszcz i wiał dość silny wiatr. Przemoczeni i już zmęczeni, nie mieliśmy ochoty na dalsze zwiedzanie, a szkoda, bo jak widzę teraz w przewodnikach, miasto mimo wielu zniszczeń na przestrzeni wieków, posiada wiele zabytkowych obiektów. Szokiem dla mnie była informacja, że tuż po wojnie, w pierwszej połowie lat 50 nakazano wyburzenie większości ruin Starego Miasta w celu dostarczenia cegieł przeznaczonych do odbudowy Warszawy. Aby sprostać temu zadaniu wyburzono ponad sto zabytkowych kamienic w centrum Nysy! 


wtorek, 13 maja 2014

Wywiad z autorką Renatą Kosin


Renata Kosin, z wykształcenia humanistka, z zamiłowania niespokojny duch imający się zajęć wszelakich. Roztargniona marzycielka, która nade wszystko ceni ład i dobrą organizację. Prowincjuszka z urodzenia i wyboru (kiedyś podlaska, teraz warmińska). Nie przepada za wielkomiejskim zgiełkiem, choć uwielbia być wśród ludzi. Ceni sobie spokój, lecz nie znosi nudy i bezczynności. Energię i pogodę ducha czerpie z zewnątrz, dlatego lgnie do miejsc, gdzie dużo się dzieje i osób umiejących cieszyć się nawet z błahostek. Idealistka i optymistka. W okiełznaniu tak sprzecznej natury pomaga jej to, co czasem też wpędza w kłopoty — wyobraźnia pozwalająca zmienić każdą dysharmonię w dobrze nastrojone historie. 

Zapraszam do wywiadu z autorką scenariuszy teatralnych oraz powieści: "Mimo wszystko Wiktoria""Bluszcz prowincjonalny" oraz "Tajemnice Luizy Bein".


WYWIAD Z RENATĄ KOSIN
Powstał na bazie wybranych pytań osób,
biorących udział w konkursie "Tajemnice Luizy Bein".

Małgorzata M: Chciałabym się dowiedzieć jak powstaje zarys książki, a mianowicie skąd czerpie Pani pomysł na daną książkę i jak w późniejszym czasie on się rozwija i rozkwita?

Renata Kosin: Pomysł zwykle pojawia się w najmniej oczekiwanym momencie. Jest jak iskra, nawet bardzo mała potrafi wywołać spory pożar, wszystko zależy od tego, na jak podatny grunt trafi. Z pisaniem jest bardzo podobnie. W przypadku „Tajemnic Luizy Bein” taką iskrą było odkrycie na starówce w moim miasteczku cmentarzyska mnichów, i pochowanej wśród nich kobiety z dzieckiem w ramionach. Pomyślałam, że to idealny motyw na ciekawą historię. Dalszy jej ciąg powstał w większości dzięki mojej wyobraźni, ale sporo interesujących wątków znalazłam w tekstach źródłowych opisujących historię regionu, w którym mieszkam.


Ejotek: Czy istnieje takie miejsce, w którym książki piszą się szybciej, pomysły pojawiają się same a kursor nie mruga na ekranie bezrobotny?

Tak. To jest w zasadzie każde miejsce, w którym nie ma dostępu do internetu, ale za to jest wygodny kącik do usadowienia się z laptopem, i gdzie przede wszystkim panuje bezwzględny spokój. Nie muszę mieć do pisania idealnej ciszy, nie przeszkadzają mi wszystkie rodzaje dźwięków, jedynie te, kierowane bezpośrednio do mnie.


Ejotek: Kiedy zaczyna Pani pisanie książki to czy wiadomo jakie będzie zakończenie? Czy może pojawia się ono później, juz w trakcie pisania?

Z tym bywa różnie. Zwykle mam ogólne pojęcie, jak książka powinna się zakończyć, ale już szczegółowe okoliczności tego zakończenia czasem dla mnie samej są niespodzianką.


Angelika S: Co uważa Pani za najtrudniejszą stronę pisania, a co za najłatwiejszą i najmilszą?

Najtrudniej jest do pisania zasiąść. Zmotywować się. Przy niemal każdym innym zajęciu, nawet jeśli się bardzo nie chce, bo ma się na przykład gorszy dzień, można się jakoś zmusić i wykonać swoje zadanie. Do pisania niestety nie można się zmusić, bo taki napisany na siłę tekst i tak potem trzeba skasować. A to z wiadomych powodów bywa przykre.

Są też na szczęście miłe momenty w pisaniu - takie, w których palce nie nadążają za myślą, zdania prawie same się piszą, a pomysły wyskakują jak króliki z kapelusza. Niestety, efekt takiej radosnej twórczości też często nadaje się do kosza, co nie zmienia faktu, że to bardzo miły stan, choć nie tak miły jak wtedy, gdy stawia się ostatnią kropkę kończącą powieść.


Magdalena Basseville Lipka: Jaki jest (jeżeli jest) Pani wyimaginowany czytelnik? Ktoś kiedyś napisał, "nie da się pisać dla nikogo, kogoś zawsze trzeba sobie wyobrazić". Kogo Pani sobie wyobraża, gdy pisze Pani nową książkę?

Przyznam, że nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Piszę tak, jak sama chciałabym czytać, więc może ten czytelnik powinien być w jakiś sposób podobny w upodobaniach czytelniczych do mnie? Jeśli to prawda, z pewnością lubi być zaskakiwany, nie lubi schematów ani posługiwania się stereotypami, uwielbia jeszcze długo po skończeniu książki głowić się nad sensem niektórych wątków. Chce być głaskany słowami i nie jest zadowolony, gdy po odłożeniu lektury nie zostaje w nim nic, prócz zepsutego samopoczucia. 


Ewa Matuszak: Czy poszczególne postacie i miejsca są stworzone wzorując się na rzeczywistych osobach i miejscach?

Tak. Chyba we wszystkich moich książkach pojawiają się rzeczywiste miejsca, a w ostatniej powieści, gdzie jest sporo wątków historycznych, również rzeczywiste postaci. Jeśli ktoś jest ciekawy szczegółów, zapraszam do samodzielnych poszukiwań.


Syl_ko91: Czy w jakiejkolwiek Pani powieści jest prawdziwa historia, która wydarzyła się dla Pani lub dla kogoś z bliskich osób?

Oczywiście, w moich książkach jest wiele takich ukrytych historii. Np. w "Bluszczu prowincjonalnym" prawdziwa jest weterynaryjna historia z Tygryskiem i niektóre wybryki Arturka. 


Ania Wojszel: Pani Renato jaki był odzew społeczności w Barczewie (władz i zwykłych mieszkańców) na wieść, że akcja książki "Tajemnice Luizy Bein" toczy się w Waszej miejscowości?

Wydaje mi się, że chyba jest jeszcze za wcześnie na taki odzew, premiera była zaledwie miesiąc temu. Dlatego na razie nie wiem jak powieść została przyjęta lokalnie. Niebawem jednak odbędzie się spotkanie z czytelnikami, pewnie wtedy będę miała okazję się przekonać czy jest odzew, i jeśli tak, to jaki.


Madziula: W jaki sposób przygotowywała się Pani do napisania książki "Tajemnice Luizy Bein"? Bo są tu i pociągi, i historia i obce kraje?

W Szwajcarii (w Brienz, Interlaken, Ballenbergu, przełęczy Bernina) miałam szczęście kiedyś być, a miejsce zauroczyło mnie do tego stopnia, że postanowiłam umieścić w nim akcję powieści. Tak jak mój bohater uwielbiam szwajcarskie pociągi, mam nadzieję, że w ich opisach to widać. ;)


Eska_85: Co w literaturze rodzimej ceni Pani najbardziej i którego autora?

Zwykle unikam wszelkich „naj” i trudno jest mi je wymienić w jakiejkolwiek dziedzinie. W przypadku autorów, to jest chyba jeszcze trudniejsze, część z tych piszących obecnie to moi koledzy i koleżanki. Dlatego mam nadzieję, że zostanie mi wybaczone, jeśli nie podam żadnych nazwisk. A co najbardziej cenię w literaturze? Myślę, że język, forma, która jest dla mnie ważniejsza, niż treść. Czasem słowa potrafią być tak trafnie dobrane, że gdy się je czyta ma się wrażenie, że głaszczą serce i duszę. Wtedy właśnie czytanie sprawia największą przyjemność.


Tomek Bolach: Jacy znani pisarze Panią inspirują?

Cenię wielu pisarzy, tych bardzo znanych, i tych mniej, podziwiam ich warsztat, ale unikam inspiracji. Wręcz kiedy piszę, nie czytam niczego, poza tekstami źródłowymi, żeby się nie inspirować, nawet podświadomie. Myślę, ze inspirowanie się jest trochę pójściem na skróty, a ja zawsze wolałam tej drogi nadłożyć, a nawet pójść bardziej wyboistą, ale mieć satysfakcję, że trafiłam sama, bez niczyjej pomocy. I że w ogóle dotarłam na właściwe miejsce.


Edyta Chmura: Pisze Pani o sobie, że "energię i pogodę ducha czerpie z zewnątrz". Gdzie jest według Pani taki zakątek na świecie, tak magiczny, niepowtarzalny i zapierający dech w piersiach, że można tam naładować się pozytywną energią na baaardzo długo?

Jest sporo takich zakątków, a pozna je każdy, kto przeczyta moje książki. Wymieniam w nich wszystkie moje ulubione miejsca, z wyjątkiem jednego, w którym przebywam chyba najchętniej. Jest nim hamak w moim ogródku.


Pola Polaczek: Szukając inspiracji do nowej książki dokąd udałaby się Pani w podróż? Jaki to mógłby być kraj i dlaczego akurat ten?

Bardzo dobre pytanie! Dotąd robiłam dokładnie na odwrót, fabułę umieszczałam w miejscach, które znam. Teraz jednak postanowiłam zrobić inaczej i pojechać tam, gdzie rozgrywa się akcja książki, nad którą obecnie pracuję. To jest dość wdzięczne literacko miejsce, i często wykorzystywane przez twórców. Żeby nie zapeszyć (nie mam jeszcze biletu) nie wyjawię na razie, gdzie konkretnie pojadę. Zdradzę jedynie, że to miejsce często kojarzy się z lawendą, ja jednak nie pojadę tam szukać lawendowych pół, ale śladów pewnego znanego malarza.


Jola: Czy planuje Pani kontynuację "Bluszczu prowincjonalnego"?

Na razie nie. W tej chwili jednak powstaje inna powieść, z całkiem nowymi bohaterami, ale z akcją częściowo umieszczoną w Bujanach.


Ejotek: Jaką literaturę czytuje Pani pomiędzy pisaniem własnych powieści?

To jest chyba najtrudniejsze pytanie, jakie można zadać autorowi książek. Moim zdaniem jedno z najbardziej intymnych, ponieważ wiele mówi o człowieku, często też przez ten pryzmat ocenianego. W przypadku pisarza takie ocenianie bywa niebezpieczne, ponieważ jeśli powie on, że lubi na przykład literaturę fantastyczną, a osoba, która czyta ten wywiad dokładnie na odwrót, może nigdy po książki autora nie sięgnąć w przekonaniu ( zwykle mylnym), że taki właśnie typ literatury dany autor tworzy. 

W moim przypadku odpowiedź może być trudna również ze względu na to, że rzadko czytuję literaturę jednoznaczną gatunkowo - to znaczy chętnie poczytam na przykład sagę rodzinną, z wątkami kryminalnymi i ewentualnie romansowymi, ale już kryminały i romanse w czystej postaci czytuję niezmiernie rzadko. Nie przepadam i raczej nie czytuję fantastyki, ale pewien znany twórca tego właśnie gatunku jest wśród moich ulubionych pisarzy. Prawie nie sięgam po poezję, ale antologie z ulubionymi wierszami stoją na honorowym miejscu w mojej biblioteczce, w dodatku wszystkie zakupione przeze mnie osobiście.


Pola Polaczek: Czy ma Pani ulubioną książkę taką, do której Pani wraca?

Nie wiem, czy powinnam się do tego przyznawać, ale pierwsza, która przyszła mi do głowy to książka kucharska. Bardzo stara, taka, z której korzystała jeszcze moja mama. Okropnie zniszczona, poplamiona, są w niej jakieś zapiski, pozaginane strony. Nie korzystam, co prawda z przepisów w niej zamieszczonych, za to często ją przeglądam. Lubię, tak jak lubi się oglądać albumy ze zdjęciami z dzieciństwa, albo wracać w dawno nieodwiedzane miejsca.


Sylwka S.: Z czym kojarzy się dla Pani dom rodzinny?

To pytanie dobrze pasuje do tego, postawionego wyżej i powodu, dla którego zdarza mi się wertować starą książkę z przepisami.

Dom rodzinny ma dla mnie dwojakie znaczenie. Pierwsze jest synonimem dzieciństwa. Drugie to poczucie bezpieczeństwa i wszystko, co się z tym wiąże. Ciepło, stabilizacja, znajome zapachy, dźwięki, obrazy (te ostatnie dotyczą i pierwszego znaczenia). W obu znaczeniach dom rodzinny jest też miejscem, do którego zawsze wraca się z ulgą.


Martucha180: Pisanie książek wymaga lekkiego pióra. Jak z jego lekkością było w czasach szkolnych? Jak Pani wypracowania oceniali poloniści – co chwalili, a co krytykowali? Czy widzieli w Pani talent literacki czy wręcz przeciwnie?

Z wypracowań dostawałam piątki. Bardzo lubiłam je pisać, dlatego całkiem bezinteresownie tworzyłam je czasem w kilku różnych wersjach, żeby obdarować tych, którzy za pisaniem nie przepadali. A czy byłam doceniana przez polonistów? To też jest trudne pytanie. O ile pamiętam, nikt mi nigdy nie powiedział, że moje wypracowania są kiepskie, ale też nikt nie dał do zrozumienia, że są genialne. Szczerze mówiąc, ja też się nigdy nie zastanawiałam, czy potrafię pisać dobrze. Zawsze to lubiłam, a jak człowiek coś lubi robić, zwykle stara się nie myśleć, co powiedzą o tym inni, choć oczywiście przychodzi taki moment, że czy się chce, czy też nie, jest się ocenianym. Szczególnie wtedy, gdy zaczyna się coś robić właśnie z myślą o innych. Na szczęście oceny, zarówno te dobre, jak i te złe przy odpowiedniej interpretacji działają na twórcę wyłącznie motywująco.


Ania Wojszel: Pani Renato wiem, że oprócz pisania książek jest też Pani "duszą artystyczną". Czy mogłaby Pani powiedzieć coś więcej o swojej artystycznej pasji?

Na to pytanie mogłabym odpowiadać… i odpowiadać… i odpowiadać. Dużo i długo. Dlatego obiecuję, że niebawem na moim blogu http://mimowszystkowiktoria.blogspot.com/ pojawi się okraszony zdjęciami wpis w całości poświęcony moim pasjom. Teraz powiem tylko tyle, że te wszystkie manualne pasje bardzo pomagają mi w pisaniu.


Edyta Chmura: Wyobraźnia jest Pani wybawieniem, cennym skarbem, ale czy nie wpędziła kiedyś Pani w kłopoty ;)?

Wpędzała wielokrotnie. Wpadek było wiele, a do większości z nich nie miałabym śmiałości się przyznać. Najczęściej dochodziło do nich wtedy, gdy słuchający moich barwnych opowieści oczekiwali namacalnych dowodów potwierdzających wiarygodność. Tak było, kiedy byłam dzieckiem. Teraz z kolei zdarza mi się dopisywać w wyobraźni dalszy ciąg różnych dziejących się zdarzeń tak realny, że zaczynam sama w niego wierzyć, w końcu przyjmując za oczywistość. Dlatego późniejsza konfrontacja z faktami bywa szokująca, w dodatku nie tylko dla mnie. 


Zuzia Stępińska: Woli Pani książki czy audiobooki?

Zdecydowanie książki, jednak trudno powiedzieć, że wolę, ponieważ z audiobooków nie korzystam. Nie mam nic przeciwko nim, po prostu nie potrafię ich słuchać. Próbowałam wielokrotnie, ale za każdym razem przyłapuję się na tym, że już po kilku minutach odpływam gdzieś myślami i zapominam, że miałam przecież słuchać.


Pani Renato, bardzo dziękuję za odpowiedzi na pytania i życzę lekkiego pióra, a wszystkim czytelnikom i wielbicielom Pani twórczości kolejnych, niesamowitych powieści!

Ja również dziękuję, że miałam możliwość porozmawiać z czytelnikami tak ciekawego bloga.

czwartek, 8 maja 2014

Rozstrzygnięcie konkursu "Tajemnice Luizy Bein"

Bardzo Wam dziękuję, za udział w konkursie! Zadaliście ponad 40 pytań! Jestem właśnie w trakcie wybierania tych, które zadam autorce książki Renacie Kosin i myślę, że wybiorę przynajmniej kilkanaście, a nie kilka, jak na początku zakładałam ;) Zadaliście po prostu mnóstwo ciekawych pytań! Niedługo więc możecie się spodziewać wywiadu, a ja ze swej strony nie mogę się doczekać odpowiedzi na nie!

Czas na rozstrzygnięcie konkursu. Nad wyborem najciekawszych pytań trudziło się pięć osób, wybór większości w pewnym momencie skupił się na jednej osobie i już było jasne, że 

egzemplarz nowej, pachnącej drukiem książki Renaty Kosin "Tajemnice Luizy Bein"
z jej własnoręczną dedykacją oraz zakładkę do książki otrzymuje: 
Ejotek

Gratuluję!

Do Ejotka już piszę maila o podanie adresu do wysyłki, natomiast pozostałe osoby zapraszam na blog autorki Renaty Kosin, na którym trwa właśnie konkurs, w którym jest szansa na wygranie trzech książek "Tajemnic Luizy Bein" z nabzdyczoną niespodzianką oraz są informacje o innych konkursach - z książką w tle, oczywiście.