niedziela, 29 sierpnia 2010

Miętowo dla siebie

Pomysł na te kolczyki chodził za mną od wiosny, czyli kilka miesięcy, powoli kupowałam półfabrykaty i w końcu zabrałam się do pracy. Powstały długie kolczyki, całkowicie w moich kolorach i całe dla mnie. Żeby nie chodzić, jak przysłowiowy szewc...

Ozdobna zawieszka trzyma piękną kulę kianitu, która niestety jest mało widoczna spoza zawijasów, ale właśnie taka mi tu pasowała najbardziej dając odrobinę morskiej toni i koloru. Pozostałe kamyczki są raczej z tych miętowo-bladych. Na górze otoczony kwiatową koroną akwamaryn fasetowany, na dole zaś kaskada drobniutkich, ciosanych apatytów w kolorze zielono-błękitnym.

 Miętowa Kaskada
akwamaryn, kianit, apatyt, srebro

sobota, 14 sierpnia 2010

Trochę burzy, trochę słońca i my

Nie spodziewałam się dodatkowej porcji wakacji w tym roku, a tu, całkiem znienacka, pojawiła się możliwość spotkania z dziewczynami dzielącymi moje pasje. Szybka decyzja, telefon o urlop i następnego dnia w południe już siedziałam z Madziulą w pociągu. Na zewnątrz upał, w przedziale gorąco i tłoczno, a my frywolimy wśród ukradkowych spojrzeń pasażerów. Frywolimy, czyli robimy koronki frywolitkowe :)
 
Po 6 godzinach podróży, płynąc samochodem wśród ogromnej ulewy docieramy do domu Aploch. Czeka tu na nas wspaniały dom, cisza, zapach drzew, szum deszczu i wspólne robótkowanie oraz rozmowy.


Wspaniałe widoki z okna i tarasu na brzozy oraz skalniak powodowały, że nie wiedziałam za co się zabrać na początek: dopić kawę, chwycić za aparat foto i próbować uwiecznić naturę czy jednak chwycić za druty i robić mój szal ażurowy. W rezultacie robiłam wszystko na raz :)



Wspaniale jest robić tylko to, na co się ma ochotę, nic nie musieć. Wspaniale jest przebywać z ciekawymi osobami, rozmawiać o wszystkim, uczyć się nowych metod robótkowych i podziwiać talenty i twórczość innych. To niesamowite, ale zarówno Madziula, Aploch i Yenulka tworzą w needlepoint ten sam wzór, który u każdej wygląda zupełnie inaczej: u Madziuli jest zielony z niebieskim z wplątaną fuksją, Aploch tworzy w fioletach i wrzosach, Yenulka zaś dobrała kolory delikatnie pastelowe, bardzo romantyczne. Wszystkie cudne, a ja je mogłam podziwiać do woli! :)

Korzystając z okazji nauczyłam się techniki English Hexagon Patchwork, która polega na ręcznym zszywaniu sześcioboków. Powstał więc dwustronny kwiatek, który posłuży za podkładkę pod filiżankę z kawą :) Dziękuję cierpliwej nauczycielce Madziuli, za sprezentowanie ślicznego materiału i naukę :)



Pogoda w sumie była przewidywalna, wiadomo było, że po deszczu będzie słońce, zaś niedługo potem znowu burza, z piorunami. I tak w kółko :) Był więc czas na kąpiel w jeziorze, na wdychanie deszczowego powietrza, na zbieranie borowików i maślaków, śledzenie dudków, jaszczurek, deptanie błota, połykanie dań z grilla oraz na oglądanie gwiazd i nietoperzy słuchając cykania świerszczy.. Bajeczne miejsce!

Dziękuję Wam dziewczyny za przemiłe, wspólne spędzenie czasu!

wtorek, 3 sierpnia 2010

Baśń kolejna Scheherazady

O początkach upragnionego szala Scheherazade pisałam pod koniec maja, więc czas najwyższy pokazać postępy, a jest co, bo mam już prawie pół szala! Na czas, jaki mu mogę poświęcić, to naprawdę sporo :D Początki nie były łatwe, bo przyzwyczajona jestem do tego, że oczka robię automatycznie i często na oślep, jeśli nie ma jakiegoś bardziej skomplikownego wzoru. Super się wtedy ogląda ciekawe filmy. Natomiast wzór szala wymaga dużej uwagi, inaczej częściej zająć się można pruciem tegoż szala niż jego wydłużaniem..

Mój ciemnoszmaragdowy szal, a właściwie jego zewłok nieco wyprostowany na materacu, wygląda jak poniżej. Podejrzewam, że jego wzorki były inspirowane zamaszystym pismem arabskim..


poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Drugie wakacje

W ramach poszerzania horyzontów własnych w postrzeganiu świata zanurzyłam się w świat dziki i tak inny od codziennego.. Podążyłam w ślad za Blondynką w ostępy dżungli i magicznych prawd Indian tam mieszkających. Pomimo wygodnego miejsca na kanapie z filiżanką ulubionego napoju poczułam się tak, jakbym to i ja, wędrując, poznawała zakątki Ameryki Południowej i raczyła się herbatką z koki...


Pierwsza książka "Blondynka śpiewa w Ukajali" to początek podróży po Peru zaczynając od Limy i docierając do Iquitos, które to miejsce jest początkiem podróży w głąb dżungli, opisanej w "Blondynka u szamana".

Oba wydania są piękne, ja natomiast zachwycałam się nie tylko zdjęciami, często nawet za bardzo realistycznymi.. ale również podejściem do otoczenia samej autorki oraz jej nieprzeciętnego humoru i daru opisywania rzeczy zwykłych, ale w całkiem niezwykły sposób.

W "Blondynka śpiewa w Ukajali" Beata Pawlikowska opisuje bardziej cywilizowany świat Peru, dołącza do tego świat regionalnej kuchni i np. już w pierwszych akapitach dowiadujemy się, że podstawowym daniem na śniadanie jest caldo de gallina, czyli rosół z kury, ale czy aby na pewno? W książce mamy  mnóstwo historii różnych ludzi, ogrom smaków i peruwiańską rzeczywistość nie owijaną w piękną bawełnę..  a to wszystko okraszone zabawnymi rysunkami autorki pasującymi do opisywanych sytuacji.

"Blondynka u szamana" to dalsza podróż, której celem jest dotarcie do Ekwadoru. Przepływamy razem amazońskimi dopływami pełnymi kajmanów, piranii i niefajnych Candiru i maszerujemy zarastającymi ciągle ścieżkami amazońskiej dżungli, wśród całego bogactwa żyjątek: od mrówek i moskitów zaczynając,  przez półmetrowe pijawki mieszkające na drzewach i kończąc na wężach, które gonią swoje ofiary.. brrr. Jakoś odechciało mi się naocznego kontaktu z tamtejszą żywą przyrodą, ale... te mnóstwo gatunków bananów, pieczonych w ognisku, smakujących jak ciasto bananowe, owoce soczyste i świeże, spotkanie z najprawdziwszymi różowymi delfinami, cykady nocą.. Jest coś, co ciągnie podróżników w te rejony, Blondynka świetnie to ujmuje w słowa, a jej mistyczne spotkanie z szamanem prowokuje do głębszych przemyśleń. Warto było wybrać się w tę podróż!